Ostatni lot
Ostatnie minuty podróży 96 osób w służbie ojczyzny wciąż pozostają zagadką. Jak wyglądały?
10 kwietnia. Po godz. 8 polskiego czasu. Gdy wchodzimy na teren Polskiego Cmentarza Wojennego w Katyniu, tupolew o numerze 101 jest już w powietrzu. Wielu Polaków jeszcze śpi. Inni wychodzą z psami, parzą kawę, włączają telewizory w oczekiwaniu na relację z uroczystości.
Niebo wisi nisko nad głowami. Tego poranka znad koron wysokich drzew, posadzonych tu 70 lat temu, nie wygląda słońce, choć mgły tu nie ma. Ciężkie chmury rozpłyną się dopiero za dwie, trzy godziny.
Na to miejsce miała teraz patrzeć cała Polska i spory kawałek świata. Kilkadziesiąt stacji telewizyjnych wykupiło dostęp do sygnału satelitarnego Telewizji Polskiej, by pokazać hołd składany przez prezydenta i towarzyszącą mu delegację tysiącom zamordowanych oficerów wojska II RP.
Katyński Memoriał na co dzień jest niezwykle cichym miejscem. Polacy przyjeżdżają tu rzadko, bo miejsce jest odległe i niełatwo się do niego dostać. Teraz panuje lekki szum. Dziennikarze rejestrują wspomnienia rodzin ofiar sowieckiej zbrodni. Każda z kilkuset osób ma dla nas unikatową opowieść o bólu, rozstaniu, piekle wojny, tęsknocie, nadziei, wierze. Wszystkie historie kończą się w ten sam sposób: „Wreszcie, po latach, dowiedziałam się, co stało się z tatą, dziadkiem, wujkiem…”. Każda nagle się urywa. Słowa ciężko przechodzą przez gardło, wszystko wyraża spojrzenie. Widać, że jedynym ukojeniem jest to, że mogą tu być, wielu po raz pierwszy, że prawda – choć niepełna i okrutna – zwycięża.