Pluralizm po tuskowsku
Coraz więcej PRL w III RP. A już w mediach zwłaszcza. Piosenka Młynarskiego o kamerzystach, których szkoli się raz, że „przyjdzie dużo, a pokazać trzeba mało”, a raz, że „przyjdzie mało, a pokazać trzeba dużo”, po obchodach smoleńskiej rocznicy równoważonych lewicową „kontrmanifestacją” pod Wawelem powinna stać się oficjalnym hymnem naszych telewizji. Zwłaszcza jednej.
Z głębokiego „prylu” zapamiętałem wstępniak niejakiego Kazimierza Koźniewskiego, wyjątkowo szemranej postaci, w którym dowodził, że w PRL istnieje pełny pluralizm poglądów. Bo przecież władzę ludową i stan wojenny można popierać i chwalić z różnych pozycji. Najbardziej wartościowi są oczywiście ci, którzy je popierają, ponieważ są mądrzy, to znaczy wyznają marksizm.
Ale są i tacy, którzy, choć nie tak mądrzy, doceniają, co socjalizm uczynił dla sprawy pokoju na świecie. Nawet prawicowcy, endecy jeśli tylko rozumieją, że to dzięki PRL i bratniemu Związkowi Radzieckiemu mamy niepodległość i ziemie zachodnie, cieszą się w PRL pełną swobodą wyrażania poglądów. To jest właśnie pluralizm i wolność słowa. A że nie przysługuje ona elementom kwestionującym legalność państwa godzącym w podstawy ustroju demokracji ludowej i sojusze – no, to przecież wbrew oszczerstwom „Solidarności” rzecz oczywista.
Dziś czytam niemal słowo w słowo te same mądrości: mamy pełny pluralizm, mamy w mediach nawet i prawicę jak Wołek czy Wielowieyska. Do głosu nie dopuszcza się tylko tych, którzy robią ludziom wodę z mózgu, czyli podważają zaufanie do jedynie słusznej, demokratycznie wybranej władzy.
Jakże to boli, gdy wciąż są dziennikarze, którzy piszą inaczej…