Co dalej z pokoleniem JP2?
Nic. To pokolenie było wyłącznie medialną kreacją, sztuczną próbą podtrzymania wspólnoty, jaka pojawiła się w dniach, gdy umierał polski papież. Wspólnoty, która okazała się podobnym złudzeniem, jak nastrój ogólnonarodowej żałoby po śmierci Lecha Kaczyńskiego. Dla świata – także dla Polaków – wydarzeniem weekendu była nie beatyfikacja, ale ślub w brytyjskiej rodzinie królewskiej.
Kto jest temu winny? W dużej mierze polski Kościół, głęboko przekonany, że masowy kult Jana Pawła II naturalnie krzewi się nad Wisłą. Księża, biskupi i wierni zamiast pielęgnować pamięć o tych cechach papieża, które mogą nadawać mu rys świętości, skupili się na stawianiu mu pomników. Zamiast przywoływać twarde nauczanie moralne, płakali po utracie „kumpla” Polaków, który opowieściami o mazurskich szlakach kajakowych i tatrzańskich wyprawach budził nasze wzruszenie, a wezwaniami do odnawiania oblicza „tej ziemi” podbudowywał uczucia patriotyczne.
Choć brzmi to obrazoburczo, po trosze winny temu, że pokolenie JP2 – w sensie religijnym – nigdy nie zaistniało, był sam papież. Dbając za wszelką cenę o utrzymanie emocjonalnej więzi z tłumami młodych ludzi, chcąc nie chcąc, skrywał swoje silne przesłanie moralne za barwnymi obyczajowymi anegdotkami. A w ten sposób można było powołać do życia najwyżej „kremówkowe pokolenie” zainteresowane bardziej królewskimi ślubami niż głęboką wiarą w Boga.