Co się stało z pierwszą klasą?
Trudno dziś spotkać małe dziecko, które nie byłoby w taki czy inny sposób poszkodowane przez wprowadzone przepisy
Karolina i Tomasz Elbanowscy
To, co dzieje się dziś z najmłodszymi uczniami, umyka uwadze opinii publicznej. W telewizji widzimy pokazowe szkoły w dużych miastach, do których łatwo podjechać z kamerą. Pełne przepychu, pstrokatych mebelków i zabawek są wygodną ilustracją hasła „nauka przez zabawę".
W placówkach marniejących i niedoinwestowanych, przeciętnych polskich szkołach, nikt nie ma ochoty ani funduszy na organizowanie pokazówek z sześciolatkami.
Nowi uczniowie pierwszej klasy mają nieco ponad metr wzrostu. Trafiają do molochów: podstawówka, przedszkole, gimnazjum w jednym. W metalowych szatniach, ciągnących się przez całą długość szkolnych piwnic, plączą się wśród masy starszych uczniów jak zagubione pisklaki. Szkoły są coraz częściej wyposażone w monitoring. Ale siedzący w kanciapie stróż, obserwując na monitorach wylewającą się falę uczniów, nie słyszy przekleństw. Niektórych odzywek wolą nie słyszeć nawet dyżurujące na szkolnych korytarzach nauczycielki. Ich autorytet nie zawsze wystarcza, by konfrontować się z dwumetrowym gimnazjalistą.