Co dalej z maturą?
Jak co roku obserwujemy z rozrzewnieniem młodych ludzi maszerujących w odświętnych strojach do szkół, aby zdać egzamin życia. Sympatyzując z maturzystami, trudno sympatyzować z obecnymi maturami.
Jakie są? Generalnie łatwe (pewien licealista oznajmił w telewizji: „Żeby zdać, wystarczy umieć czytać i pisać”).
I porażające schematyzmem, który naraża na gorsze oceny zdolniejszych. Gdy chodzi o język polski, czas wypracowań premiujących samodzielność i oryginalność przeminął.
Są ogłupiające testy oceniane według tzw. klucza i rozprawki, które można kupić. Krytyka wychodziła częściej ze strony centroprawicy. Teraz niepokój pojawił się i w mainstreamie. Tygodnik „Polityka” ocknął się: oświatę niszczy testomania. MEN zapewnia, że za rok będzie sensowniej.
Żeby było, trzeba sięgnąć do przyczyn. Przy coraz bardziej masowej edukacji każdą porażkę zdających uznaje się za winę szkół. Edukacyjna biurokracja używa więc testów do zaniżenia poprzeczki. Trochę jest na to skazana, ale zaniżać można mądrze i głupio. To, co obserwujemy, to fedrowanie, a nie nauka myślenia. Minister Hall powinna wrócić do korzeni. Do poglądu, że szkoła to nie warsztat obsługujący rynek pracy.