Osama receptą na sondaże?
Persona non grata
To się wydarzyło naprawdę! Uzbrojone po zęby oddziały specjalne US Navy zaatakowały siedzibę Osamy bin Ladena w Pakistanie, zabiły jego, jego syna, raniły żonę, a wszystko to na oczach
12-letniej córki słynnego zbrodniarza. Zbrodniarz był nieuzbrojony, ale się bronił. Chyba pięściami. Ale go zabito. Na ulicach Nowego Jorku i Waszyngtonu wiwatowały tysiące młodych ludzi na cześć prezydenta USA Obamy. Sprawiedliwości stało się zadość, ucieszyli się przywódcy krajów europejskich, a liczni komentatorzy, polskich nie wyłączając, zauważyli, że ten event to zwycięstwo sił pokoju. No i najważniejsze – Obamie podskoczyły notowania o 9 proc. I śmiem zauważyć, że o to chodziło, bo mu ostatnio bardzo spadały.
Gdyby bombowcom NATO udało się zabić w imię sprawiedliwości i pokoju dyktatora Libii Kaddafiego, wielce by się ucieszył prezydent Francji Nicolas Sarkozy, bo jemu też spadają notowania, są już w piwnicy. A zabili tylko syna dyktatora. Ale to nic, następnym razem się uda, a że zginie jakiś syn, trudno, takie są skutki uboczne walki o prawa człowieka w wykonaniu „społeczności międzynarodowej”.
To, co rozegrało się w rezydencji bin Ladena, należy zaliczyć do repertuaru tanich horrorów, a źródła zachwytu młodych Amerykanów dla akcji komandosów należy szukać w masowej produkcji takich właśnie, ociekających przemocą i krwią filmów. Ktoś może mi zarzucić, że bronię Osamy bin Ladena, który przecież jest odpowiedzialny za śmierć tysięcy niewinnych ludzi. Ale ja pragnę jedynie zwrócić uwagę na polityczne amatorstwo waszyngtońskiej administracji, na bezmyślność europejskich elit i europejskich komentatorów.
Skutki takiej akcji mogą być i zapewne będą opłakane. Nastąpią kolejne eventy, a ich konsekwencji dla notowań Baracka Obamy wolę nie przewidywać. I co najważniejsze: świat zachodni chyba zwariował, stracił poczucie rzeczywistości i poczucie przyzwoitości. Egzekucja bin Ladena miała niewiele wspólnego z walką z terroryzmem, więcej z głupotą.