Praca nie zawsze popłaca
W polityce nie opłaca się być mądrym, ładnym ani pracowitym. Jeżeli taki jesteś, zostaniesz zadziobany
Doświadcza tego Joanna Mucha. Pani doktor ekonomii od początku swojej kariery politycznej budziła solidarną zawiść klubowych koleżanek (właściwie trzeba było napisać słowo koleżanki w bardzo wyraźnym cudzysłowie). Nie dość, że nikt nie rozpływał się nad urodą owych „koleżanek”, to na dodatek nikt nie zauważał ich walorów umysłowych. Ani stopni naukowych.
Mucha nie chciała zbrzydnąć ani nawet poddać się lobotomii. Bezczelnie brylowała w mediach, popisywała się wiedzą. A co gorsza, wychylała się z jakimiś projektami ustaw.
No i doigrała się. Zapakowano ją gdzieś w głąb lubelskiej listy wyborczej, a lokomotywą tamtejszej listy została pani poseł Gąsior-Marek.
Niewiele wiadomo o tej pani poseł poza tym, że nie jest obiektem szczerej niechęci minister zdrowia Ewy Kopacz. Niektórzy w PO podejrzewają panią minister o to, że to ona ma duży udział w tępieniu Muchy. Widzi w niej konkurentkę, bo doktor Mucha na swoje nieszczęście specjalizuje się w zarządzaniu służbą zdrowia. A premier Tusk słucha minister Kopacz.
Na pocieszenie można przypomnieć tylko starą prawdę, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Jak to stwierdził pewien parlamentarzysta, ideałem posła dla kierownictwa każdej partii jest beczka. Poseł ma przypominać to naczynie – być pusty w środku i głośno grzmieć.
Dla politycznej równowagi można tu wspomnieć Maksa Kraczkowskiego z PiS. Nie jest wprawdzie tak urodziwy jak Mucha, ale reszta się zgadza. Cieszy się opinią osoby kompetentnej i pracowitej. Był nawet tak bezczelny, że zdał maturę w wieku 16 lat. Wniosek jest prosty: to wszystko dyskwalifikuje go z życia politycznego. Zwłaszcza że Kraczkowski też odmawia poddania się politycznej lobotomii.
Można byłoby ciągnąć dłużej listę tak dysfunkcjonalnych polityków. Ale po co? Nic to nie zmieni.
Za to cios dla polskiego łyżwiarstwa szykuje PSL. Chłopski koalicjant nie chce oddać pieniędzy na „białe orliki”. To coś, co wymyśliła grupa posłów PO. Chcą, aby w dużych miastach (czyli z dala od wsi) powstały kryte lodowiska za rządowe pieniądze. Skąd je wziąć? Ze schetynówek. Tak więc koalicyjne chłopstwo się zbuntowało. Argumentuje, że dłużej nie chce się taplać w błocie lokalnych dróg. Na dodatek PSL – jako że idą wybory – ma coraz więcej pretensji do większego brata. Choćby o te schetynówki. Dlaczego tak się nazywają, skoro na taki pomysł wpadł poseł PSL Jan Łopata? Niestety, nieopatrznie o tym powiedział publicznie i kilka dni później PSL dowiedziało się z mediów, że nie jest już autorem tej szczytnej idei.