Na Obamę jest Dziewulski
Radosław Sikorski ujawnił, że ci, którzy krytykują premiera i prezydenta w Internecie, to też są kibole, a przynajmniej jednym z nich jest człowiek prowadzący serwis AntyKomor.pl. Minister spraw zagranicznych oświadczył też, że z internetowymi kibolami będzie walczył, nie stosując prawa tutejszego, a zastępując je precedensowym, obowiązującym w krajach anglosaskich. A jak to nie pomoże, to będzie można zaczerpnąć z systemu prawnego Syrii albo Birmy.
Trochę to dziwne, ale Donald Tusk nie uwierzył w zarzuty Mariusza Kamińskiego dotyczące finansowania swojej formacji. Premier zauważył, że Kamiński jest niewiarygodny. A Tusk zna się na ludziach. Takiemu Chlebowskiemu, Drzewieckiemu czy Sawickiej z pewnością uwierzył od pierwszego wejrzenia.
Prezes Kaczyński nagle objawił się jako obrońca wolności słowa w Internecie. Dawne zatargi z niegdyś zepsutymi internautami poszły w niepamięć. Jak atakują Tuska i Komorowskiego, to mogą to robić nawet przy piwku i stronach erotycznych. I nawet głosować już mogą w Internecie – byleby na Macierewicza.
Premier wciąż jeszcze nie zdecydował, czy szefem Międzynarodowego Funduszu Walutowego w miejsce nieszczęsnego pana Strauss-Kahna powinien zostać Leszek Balcerowicz, Marek Belka czy Jacek Rostowski. Czarnym koniem w tych zawodach powinien okazać się Grzegorz Kołodko – najskromniejszy, a zarazem najweselszy z naszych ekonomistów. Zresztą wszyscy mają podobne szanse.
Podobno zegar mierzący dług publiczny zostanie zastąpiony zegarem mierzącym liczbę kiboli w Polsce, których należy przykładnie ukarać, spałować lub pozamykać. Liczba kiboli – zależnie od sondażu – wynosi od trzech do sześciu milionów.
Sławomir Nowak uspokoił naród, tłumacząc, że brak pani Michelle Obamy u boku męża w Warszawie nie jest afrontem wobec Polski. To prawda. Pani Michelle po prostu przed wizytą włączyła kilka polskich kanałów telewizyjnych i przestraszyła się obecnego na nich bez przerwy od tygodnia Jerzego Dziewulskiego.
Posłowie Polski Plus, m.in. Kazimierz Ujazdowski i Jarosław Sellin, którzy niegdyś zdradzili prezesa, a potem wrócili do PiS, ponoć uzyskali przebaczenie. Jak pamiętamy z „Roku 1984”, przebaczenie nie równa się odstąpieniu od kary. Panowie mają dostać fatalne miejsca na listach wyborczych. Jedyne, co może ich ocalić, to powrót jeszcze większych zdrajców. Tych z PJN.