Roboty za kierownicą
Od przyszłego roku samochody sterowane przez roboty będą jeździć po Las Vegas. Do ruchu dopuszczono też latające auta
Już teraz w salonach samochodowych stoi wiele modeli, które same parkują, za pomocą radaru sprawdzają, czy nie mamy nikogo w martwym polu bocznego lusterka, ułatwiają utrzymanie się w pasie ruchu oraz automatycznie utrzymują odległość za jadącym przed nami autem.
Takie marki jak Mercedes czy Volvo oferują również systemy, które automatycznie wykrywają, że samochód przed nami mocno zwolnił, i zatrzymują auto, unikając kolizji, nawet jeśli kierowca nie zdąży dotknąć pedału hamulca. W USA coraz popularniejsze są też systemy, które w razie kolizji samodzielnie wzywają pomoc.
Motoryzacyjni inżynierowie pracują również m.in. nad systemami monitorowania stanu zdrowia kierowcy – jeśli okaże się, że jest zbyt zestresowany, komputer sam włączy uspokajającą muzykę. Prawdziwą rewolucją są jednak samochody, które kompletnie eliminują najsłabszy element w samochodzie – takie, które do jazdy wcale nie potrzebują człowieka. Już teraz pracują nad nimi eksperci z Mercedesa, Volkswagena, Audi, BMW, Volvo, General Motors i innych motoryzacyjnych gigantów. A internetowy dziennik „Slate” prognozuje, że samochody sterowane przez roboty mogą wejść do masowej sprzedaży już w 2018 r.
Człowiek jest zbędny
Osiem samochodów Google, mogących jeździć bez żadnej pomocy człowieka, pokonało już na amerykańskich drogach ponad 100 tys. mil (160 tys. km). Aby nie łamać prawa drogowego, podczas testów na ulicach San Francisco i wzdłuż niezwykle malowniczej kalifornijskiej trasy numer jeden w samochodach cały czas siedzieli ludzie, którzy mogli w każdej chwili przejąć kierowanie pojazdem. Nie dotykali jednak ani kierownicy, ani pedałów. Komputery prowadziły odpowiednio przerobione toyoty prius i audi TT, wykorzystując informacje z systemu nawigacji GPS oraz dane z czujników ruchu, radaru i kamer.
Trzeba jednak zauważyć, że zanim roboty mogły przejąć od ludzi kierownicę, każdą drogę pokonały najpierw samochody z człowiekiem za kółkiem, zbierając bardzo szczegółowe dane o trasie.
– Gdy samochód jedzie samodzielnie, wykorzystuje dane z umieszczonych na nim czujników oraz zebrane wcześniej informacje o trasie, które pomagają w radzeniu sobie ze skomplikowanym zadaniem, jakim jest jazda – wyjaśnia „Uważam Rze” Jay Nancarrow, rzecznik prasowy firmy Google.
Podczas praktycznych testów na drodze robotom poszło nieźle: doszło tylko do jednej kolizji, gdy inne auto uderzyło w tył stojącego przed skrzyżowaniem samochodu Google.
To nie jest science fiction
Na razie w większości amerykańskich stanów prawo wymaga, aby samochody były prowadzone przez spełniającego odpowiednie kryteria kierowcę. Takie przepisy mają już niemal sto lat. Teoretyczne i praktyczne egzaminy na prawo jazdy jako pierwsi w Ameryce wprowadzili w 1913 r. politycy rządzący stanem New Jersey.
– Pierwsze egzaminy oblewało ok. 20 proc. chętnych, co było dowodem na to, że stary system przyznawania praw jazdy był nieefektywny, a kandydaci nie widzieli potrzeby odpowiedniego przygotowania się do prowadzenia aut – tłumaczył komisarz wydziału transportu Job H. Lippincott, cytowany przez „The New York Timesa” 14 lipca 1913 r.
Pod koniec czerwca 2011 r. na kartach historii motoryzacji zapisali się rządzący stanem Nevada, którzy jako pierwsi w Stanach Zjednoczonych zgodzili się na zniesienie wymogu, aby za kierownicą samochodu siedział jakikolwiek kierowca. Za ustawą lobbowali mocno przedstawiciele Google.
Dzięki nowemu prawu już od marca przyszłego roku samochody roboty będą mogły jeździć po Las Vegas i po pustynnych drogach Nevady. Ich pasażerowie – łącznie z tymi siedzącymi na miejscu kierowcy – będą mogli wówczas nie tylko rozmawiać przez komórkę, ale również surfować po Internecie, poczytać książkę lub spokojnie zjeść lunch.
Automatyczna taksówka
Rzecznik firmy Google nie chce na razie mówić o komercyjnych celach przedsięwzięcia.
– Nasze główne cele to poprawa wydajności i bezpieczeństwa. Chcemy zmniejszyć zużycie energii przez samochody, zwiększyć pojemność autostrad i zminimalizować liczbę śmiertelnych wypadków na drogach – przekonuje „Uważam Rze” Jay Nancarrow. Roboty za kierownicą aut prowadzą bowiem o wiele bezpieczniej, szybciej reagując na to, co dzieje się przed nimi i dookoła nich, nie mają problemu z tzw. ciężką nogą i mogą sprawić, że ruch na autostradzie będzie znacznie bardziej płynny.
Mogą też pozwolić zaoszczędzić ludziom dużo cennego czasu – według urzędników Departamentu Transportu przeciętny Amerykanin spędza na dojazdach do pracy i powrotach z niej ponad 50 min dziennie. Jeden z inżynierów Google testuje więc auto kierowane przez robota, pokonując codziennie 80-kilometrową trasę z kalifornijskiego Berkeley do siedziby firmy w Mountain View.
Eksperci prognozują, że sterowane przez komputery pojazdy będą mogły być używane również jako samochody dostawcze albo jako taksówki. Jak podał dziennik „Daily Telegraph”, we francuskim mieście La Rochelle testowana jest już niewielka flota taksówek robotów, które do wykrywania pieszych używają laserów. Francuskie prawo wciąż wymaga jednak, aby na siedzeniu kierowcy przez cały czas był obecny człowiek, który może chwycić kierownicę, jeśli robot nagle zacznie szwankować.
Latający samochód już do kupienia
Naukowcy pracujący dla Pentagonu nie tylko nie są w tyle za cywilnymi gigantami, ale są nawet o krok przed nimi, a w zasadzie nad nimi. W zeszłym roku rządowa Agencja ds. Zaawansowanych Projektów Obronnych DARPA ogłosiła oficjalnie rozpoczęcie prac nad maszyną o nazwie Transformer X, a więc znanym odpowiednio przerobionym samochodem Humvee, który potrafiłby nie tylko jeździć po bezdrożach, ale również samodzielnie startować, latać na odległość do 400 km i lądować. Taki pojazd mógłby przenosić żołnierzy w trudno dostępne rejony, nawet jeśli nie byłoby wśród nich żadnego pilota.
W firmie Terrafugia, która bierze udział w wojskowym projekcie, każdy może już zamówić samochód, który za pomocą jednego przycisku przemienia się w samolot. W zeszłym tygodniu oficjalną zgodę na poruszanie się pojazdem o nazwie Transition po amerykańskich drogach wydała Narodowa Administracja Bezpieczeństwa Drogowego, zezwalając na użycie cięższych niż w tradycyjnych samochodach kół – które są w stanie wytrzymać lądowanie – oraz lżejszych, plastikowych szyb.
Dwuosobowe auto swobodnie mieści się na autostradzie czy miejskich uliczkach. Można je zatankować na zwyczajnej stacji benzynowej, aby potem rozłożyło ono skrzydła i wniosło się w powietrze z prędkością ok. 185 km/godz., a na koniec normalnie zaparkowało w przydomowym garażu. Ten pojazd wymaga jednak kontroli człowieka, który poza zwykłym prawem jazdy musi mieć również licencję pilota sportowego. Jej zdobycie wymaga spędzenia minimum 20 godzin z instruktorem.
– Poza tym jeździ się nim tak samo jak typowym małym samochodem, a lata tak samo jak typowym małym samolotem – mówi „Uważam Rze” Richard Gersh, wiceprezes firmy Terrafugia.
Sprzedaż latających samochodów miała rozpocząć się w 2011 r., ale ze względu m.in. na problemy z dostawą części klienci będą musieli poczekać na swoją zabawkę prawdopodobnie do jesieni przyszłego roku.
Aby zarezerwować sobie jeden z pierwszych egzemplarzy, trzeba zapłacić firmie Terrafugia 10 tys. dol. Resztę – a więc ok. 240 tys. dol. (ok. 700 tys. zł) – można dopłacić dopiero, gdy maszyna zjedzie z taśmy produkcyjnej. Chociaż za podobną cenę można mieć samochód marki Ferrari, chętnych nie brakuje.
– Około stu osób już zrobiło rezerwację. Najczęściej są to ludzie, którzy mają licencję pilota. Część z nich już posiada swój własny samolot, ale zdaje sobie sprawę z wad takich maszyn, choćby kwestii ich transportu czy niemożności latania podczas złej pogody – wyjaśnia Richard Gersh. – W przypadku latającego samochodu, jeśli wyruszysz w podróż i okaże się, że psuje się pogoda, to możesz wylądować na najbliższym lotnisku, a stamtąd pojechać dalej autostradą – podkreśla Richard Gersh. I dodaje, że jego firma po rozpoczęciu produkcji planuje sprzedaż około stu takich maszyn rocznie i chciałaby też w przyszłości eksportować je do Europy.