Świat to za mało
Branson to człowiek, któremu wielkie pieniądze przynoszą jeszcze większe pieniądze. Dzięki nim biznesmen poleci w kosmos, spenetruje najgłębsze miejsca pięciu oceanów i ochroni lemury przed wyginięciem
Ma własne linie lotnicze, dwie wyspy na Karaibach i wystąpił w jednym z filmów o Jamesie Bondzie. Pobił rekordy w międzykontynentalnych lotach balonem i rejsach łodzią motorową. Od księcia Karola otrzymał tytuł szlachecki, a od Loughborough University stopień doktora technologii, choć edukację porzucił w wieku 16 lat. Czego można chcieć więcej? Lotu do gwiazd i wyprawy w głębiny. Do obu właśnie się przygotowuje.
„Świat to za mało” – mógłby powtórzyć za Bondem 61-letni Brytyjczyk Richard Branson, jeden z najbogatszych ludzi na świecie.
Rekord za rekordem
Jego majątek magazyn „Forbes” oszacował na ok. 4,2 mld dol. Liczba należących do niego firm, w większości skupionych pod marką Virgin, sięga 350. To potwierdza jedną z jego życiowych zasad mówiących o tym, że jeśli powiedzie ci się w jednej dziedzinie, możesz z powodzeniem zająć się każdą inną. Od sprzedaży płyt i studia nagraniowego po ochronę zagrożonych gatunków małp. „Nigdy nie stracisz, jeśli powiesz: »tak«” – uważa Branson.
Przy jego nazwisku najczęściej pojawia się słowo „ekscentryczny”, choć być może bardziej pasowałoby do niego określenie „stawiający na swoim”. Kiedy już zarobił wystarczająco dużo pieniędzy, zaczął realizować swoje marzenia. I to nie byle jakie marzenia.
Kiedy postanowił, że pobije rekord w pokonaniu Atlantyku jachtem motorowym, zrobił to za drugim podejściem, w 1986 r. Rok wcześniej, przy pierwszej próbie, jego łódź wywróciła się u wybrzeży Wielkiej Brytanii i Bransona uratował śmigłowiec RAF. Kiedy biznesmen przerzucił się na loty balonem, omal nie zginął, gdy po pokonaniu Atlantyku przy próbie lądowania stracił panowanie nad wehikułem. Jego przyjaciel Per Lindstrand wskoczył wówczas do lodowatych wód Morza Irlandzkiego, podczas gdy balon wyniósł Bransona na pułap 3000 m. Jakimś cudem obu udało się uratować. Miliarder nie stracił mimo to zamiłowania do tego środka lokomocji, bo już w 1991 r. przefrunął nim nad Pacyfikiem, osiągając prędkość niemal 400 km na godzinę. Pobił w ten sposób kolejny rekord. W 2008 r. podjął próbę najszybszego pokonania Atlantyku, płynąc pod żaglami. Wyruszył wraz z córką i synem (oraz załogą złożoną z profesjonalistów), ale sztormowa pogoda pokrzyżowała mu plany.
Czy to go zniechęciło do dalszych prób bicia rekordów? Branson twierdzi, że nigdy się nie zraża. Tym razem ustawił poprzeczkę naprawdę wysoko, nawet jak na swoje możliwości. Zamierza być pierwszym człowiekiem, który poleci w kosmos prywatnym samolotem. Ma też nadzieję ustanowić ok. 30 rekordów głębinowych w testowanym właśnie pojeździe podwodnym.
– Ostatnim wyzwaniem ludzkości jest zbadanie głębin naszej planety. Jeśli ktoś mówi, że coś jest niemożliwe, lubię mu pokazać, że jest możliwe – mówił podczas prezentacji podwodnego pojazdu, za pomocą którego chce badać Rów Mariański. – Więcej osób było na księżycu, niż przekroczyło głębokość 6000 m.
Do najgłębszych miejsc na planecie zamierza się udać w pojeździe, który został wykonany na zamówienie przez jego przyjaciela – amerykańskiego podróżnika i miliardera Steve’a Fossetta. W 2007 r. Amerykanin zginął podczas lotu swoim samolotem, uderzając w zbocze kalifornijskiej góry. Pałeczkę przejął więc Brytyjczyk, który sfinalizował budowę jednoosobowej łodzi podwodnej o nazwie „Necker Nymph”, kształtem przypominającej samolot. Wykonana została przez specjalistów Virgin Oceanic z najwytrzymalszych materiałów: włókien węglowych i tytanu, a okno z płyty kwarcu. Rozwija maksymalnie prędkość trzech węzłów i wytrzymuje ciśnienie ponad tysiąc razy większe niż atmosferyczne. Właśnie takie panuje na głębokości 11 034 m, w najniżej położonym miejscu Rowu Mariańskiego na Pacyfiku, które na własne oczy oglądało dopiero dwóch ludzi, i to ponad 50 lat temu.
Jeszcze w tym roku dotrze tam pojazd Virgin Oceanic ze współpracownikiem Bransona – Chrisem Welshem – na pokładzie. Potem kolej przyjdzie na Atlantyk, gdzie za sterami łodzi zasiądzie sam Branson. Tym razem zanurkuje na głębokość ok. 8600 m do Rowu Portorykańskiego. Zaplecze kartograficzne zapewni mu firma Google, która na bieżąco będzie prezentować w Internecie efekty eksploracji głębin. Miliarder ma w planach odwiedzenie najniższych punktów wszystkich pięciu oceanów. – Jest tam tyle do zbadania i odkrycia. Natkniemy się na fascynujące stworzenia i dowiemy się nowych rzeczy – zachwyca się Branson.
Pod tym naukowym lukrem kryje się jednak całkiem dochodowy biznes: turystyka podwodna. W przyszłości Virgin Galactic zbuduje większy pojazd, który będzie woził w głębiny wszystkich tych, którzy słono zapłacą za bilet.
– W Virgin wierzymy, że znajdą się tysiące ludzi chcących zbadać oceany i stać się akwanautami – zachęca Branson. Pewnie się nie myli.
Kierunek: do gwiazd
Pomysł zabrania turystów pod wodę wziął się od innego i wciąż niezrealizowanego marzenia Bransona: komercyjnych lotów w kosmos. W zasadzie już teraz są one możliwe, tyle że poprzedzoną długim szkoleniem orbitalną wycieczkę „Sojuzem”, za którą trzeba zapłacić Rosjanom 20-40 mln dol., miliarder uznał za zbyt drogą i żmudną.
Przyjął więc własne rozwiązanie – ponaddziesięciokrotnie tańsze i o wiele prostsze, bo polegające na kilkuminutowym locie orbitalnym. No bo czegóż więcej pragnie przeciętny, choć bogaty zjadacz chleba ponad ujrzenie ziemi z kosmosu?
Nie pozostawało nic innego, jak opracować własny pojazd wożący turystów na orbitę. Tej misji podjęła się założona w 2004 r. firma Virgin Galactic. Szlaki przetarł jej stworzony przez inną firmę SpaceShipOne (czyli Statek Kosmiczny 1). W 2004 r. zdobył on nagrodę X Prize – 10 mln dol. – za skonstruowanie pierwszego prywatnego pojazdu kosmicznego wielokrotnego użytku. Branson podjął się budowy większego od niego SpaceShipTwo, który na pokład będzie mógł zabrać sześciu pasażerów i dwóch członków załogi. Statek, który w nawiązaniu do serialu „Star Trek” nazwano „Enterprise”, przeszedł testy załogowe w październiku zeszłego roku. Podwieszony pod samolotem matką, która wyniosła go na wysokość 14 km, uwolnił się i poszybował do bazy lotniczej Mojave Air and Space Port w Kalifornii.
– Ludzie zaczynają już w to wierzyć – mówił Branson po zakończeniu testów. – Myślę, że ten lot pozwolił wszystkim przekonać się, że podróże na orbitę są jak najbardziej realne.
„Enterprise” ma tego dokonać już w pierwszej połowie przyszłego roku. Po odłączeniu się od wynoszącego go samolotu odpali własne silniki rakietowe i skoczy na kilka minut na niską orbitę ziemi, nieco powyżej tzw. linii Karmana, wytyczonej na wysokości 100 km umownej granicy między atmosferą globu i kosmosem.
Docelowo flota Virgin Galactic ma liczyć pięć statków i wykonywać po 500 lotów rocznie. Już teraz w kolejce czeka ok. 400 osób, które za kilka minut w stanie nieważkości zapłacą po 200 tys. dol. Każda z nich wpłaciła już zadatek w wysokości 20 tys. dol.
Raj dla lemurów
Nic dziwnego, że przy takich obrotach miliarder mógł sobie pozwolić na zakup dwóch wysp na Karaibach. Leżą one w archipelagu Brytyjskich Wysp – a jakże! – Dziewiczych, czyli British Virgin Islands. Na tych skrawkach lądu oddalonych o ponad 100 km od Portoryko biznesmen postanowił urządzić karaibski raj. Na wyspie Necker powstał eden dla ludzi – poszukujących spokoju i wszelkich wygód bogaczy, skorych do wyłożenia dwóch tysięcy dolarów za noc. Na wyspie Moskito Branson szykuje raj dla... lemurów, uznanych przez organizację WWF za najbardziej zagrożony wyginięciem gatunek małp naczelnych. Zwierzęta te żyją tylko na Madagaskarze i archipelagu Komory, gdzie ich liczba szybko topnieje. Wyspę o powierzchni 69 ha ma docelowo zamieszkiwać dzika populacja ponad 12 gatunków tych małp.
– W przyszłości chciałbym znaleźć dla lemurów jeszcze jedną większą wyspę lub dwie – powiedział Branson agencji AP. – Dzięki temu małpy te przetrwają na naszej planecie.
To ze wszech miar szlachetne – zdawałoby się – przedsięwzięcie wywołało duże kontrowersje.
– To koszmarny pomysł – oburza się James Lazell, biolog od kilkudziesięciu lat badający Brytyjskie Wyspy Dziewicze. – Jestem zdecydowanie przeciwny introdukcji jakichkolwiek gatunków w obce im środowisko. Ten mechanizm jeszcze nigdy się nie sprawdził, bo łamie podstawowe prawa natury.
Specjaliści boją się tego, że wszystkożerne lemury zjedzą jaja rzadkich ptaków i jaszczurek zamieszkujących wyspę. Na ten zarzut Branson odpowiada z właściwą sobie nonszalancją: – Czasem trzeba podjąć decyzję, co jest mniejszym złem. Populacja gekonów z pewnością nie znajdzie się w takim niebezpieczeństwie, w jakim są lemury.
To nie pierwsza proekologiczna inicjatywa Bransona. Biznesmen stworzył ranking ok. 60 tys. statków – od tankowców po jednostki wycieczkowe – określający ich „czystość ekologiczną”. Ma to zwrócić uwagę na technologie, które pomogą walczyć z globalnym ociepleniem. W samolotach Virgin Atlantic Branson promuje wykorzystanie biopaliwa. Walczy też o całkowitą eliminację broni jądrowej na świecie.
Czy któryś z czytelników zdziwiłby się, gdyby się dowiedział, że miliarder zamierza w przyszłości stworzyć stację orbitalną? Nie? To dobrze, bo naprawdę zamierza.
– Przyglądamy się planom kosmicznych hoteli. Podoba nam się księżyc – dodaje Branson. I nie do końca wiadomo, czy żartuje.