Klimat morny
Cesaria Evora opowiada o najbliższych koncertach w Polsce i wspomina poprzednie wizyty
Witamy na koncertach w Lublinie (17 czerwca), Warszawie (19 czerwca) i Szczecinie (21 czerwca)! W zeszłym roku fani nie mogli odżałować anulowania światowego tournée, ale też niepokoili się o twoje zdrowie. Czy już wszystko w porządku?
– Miałam poważne problemy z krążeniem. W 2010 r., w przedzień wylotu do Polski, trafiłam do szpitala. Ale już czuję się w pełni sił, gotowa do koncertów. Zwłaszcza w waszym kraju, przed widownią, której spontaniczne i gorące reakcje szczególnie sobie cenię.
Co tym razem usłyszymy?
– Jak zawsze klimaty morny, nostalgicznej, ale i pogodnej muzyki moich rodzinnych Wysp Zielonego Przylądka. Morna zawładnęła mną od dziecka, bo najlepiej oddaje nasz los i charakter. Trzymam się jej wciąż, z nią jeżdżę po świecie. Zaśpiewam różne piosenki, od takich z płyt jak „Miss Perfumado”, „Cabo Verde”, „Cafe Atlantico”, „Voz d'amor”, do współcześniejszych albumów – „Rogamar” czy „Nha Sentimento”
Jak wspominasz współpracę z polskimi piosenkarkami – Kayah i Dorotą Miśkiewicz? Z pierwszą w 2000 r. nagrałaś duet i teledysk „Embarcacao”, z drugą w 2006 r. zaśpiewałaś piosenkę „Um Pincelada” z albumu „Rogamar”.
– Obie wspominam bardzo miło. To utalentowane dziewczyny. To była krótka, jednorazowa współpraca, ale zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić.
Twoja recepta na sukces?
– Jedni mówią, że najważniejszy jest talent, inni – że potrzebna wytrwała praca. Ja do talentu dodaję uśmiech szczęścia. Długo mi tego szczęśliwego trafu brakowało. Nigdy nie narzekałam na biedę, choć miałam na utrzymaniu syna i córkę. Cieszyłam się tym, co zarobiłam, śpiewając w barach portu w Mindelo. Nie załamałam się, gdy moimi nagraniami w Lizbonie nie zainteresował się nikt. Cierpliwie czekałam. No i doczekałam się, że w 1987 r. usłyszał mnie Francuz o kabowerdyjskich korzeniach – Jose da Silva, odwiedzający z żoną rodzinne strony. Uwierzył we mnie, zabrał do Paryża i postanowił wylansować. Od płyty „La Diva Aux Pied Nus” z 1988 r. zaczęto mnie nazywać „bosonogą diwą”, a i album „Distino di Belita” z 1990 r. okazał się sukcesem. Miałam 50 lat, gdy dostrzegł mnie świat.
Czy nadal współpracujesz z da Silvą?
– Oczywiście, jego paryska firma muzyczna Lusafrica nadal prowadzi moje sprawy. I nie mam zamiaru tego zmieniać.
Koncertują w Polsce piosenkarki z Wysp Zielonego Przylądka, takie jak np. Lura, reklamowane jako twoje następczynie, namaszczone przez królową morny. Czy przyznajesz im ten zaszczyt?
– Lura wielokrotnie otwierała moje koncerty. To rzeczywiście uzdolniona rodaczka. Jednak ja jeszcze nie zamierzam abdykować!