A ja historii o dobrych złodziejach nie lubię!
„Ballada o Zakaczawiu” to pewnie dobre przedstawienie Teatru Telewizji. Ale ja wolę się nie denerwować
Powtórka „Ballady o Zakaczawiu” Jacka Głomba i Krzysztofa Kopki z 2001 r. w TVP1 mogła być artystycznym zdarzeniem. Zwłaszcza że nowych przedstawień Teatru Telewizji na horyzoncie nie widać. Jednak poczytałem, o czym jest sztuka i sobie darowałem. Niczyja w tym wina, jedynie mojej dziwnej przypadłości.
A przecież reżyserował ją Waldemar Krzystek, którego cenię. A przecież główną rolę zagrał charakterystyczny aktor Przemysław Bluszcz, pamiętny gestapowiec Rabke z „Czasu honoru”, już samą swoją fizjonomią działający na widzów. A przecież sztuka jest reklamowana jako ciekawa opowieść o Legnicy, mieście, o którym wiem niewiele. Skąd więc moja odmowa?
Zacznę od historii z dzieciństwa. W latach 70. popularny był serial o Arsenie Lupinie, francuskim złodzieju dżentelmenie. To był jeden z moich ulubionych filmów, na który zawsze biegłem w niedzielę wieczorem do domu. Kiedyś, będąc jeszcze w podstawówce, dołączyłem do grupy turystów zwiedzających okolice Warszawy. Wyznałem wtedy pewnemu starszemu panu, że po wycieczce biegnę na Arsene’a Lupina. A on mi na to: – Ja tego nie oglądam.