Czego boją się posłowie
W porze układania list wszechogarniający lęk rozprzestrzenia się w każdej partii
Strach – jest ponoć książka o tym tytule. Ostatnio „Gazeta Wyborcza” zamartwiała się, że Polacy jej nie czytają. A jak czytają, to nie rozumieją. A jak rozumieją, to wyciągają opaczne – według logiki „GW” – wnioski. Znaczy się nie mają poczucia winy, nie czują wcale, że są świniami, i nie chcą przepraszać.
Ale my tu nie o Grossie. Chodzi o strach w polityce. Tam to dopiero można nabawić się lęków. Zwłaszcza w porze układania list.
Wszechogarniający lęk rozprzestrzenia się – jak w dobrym horrorze – w każdej partii. Małej i dużej. Opanowuje tych, którzy układają listy, i tych, którzy są układani. W SLD Grzegorz Napieralski jest rozdzierany lękiem, że jego partia dostanie słaby wynik, jeśli na jej listach nie będzie znanych nazwisk. Takich jak np. Miller czy Oleksy. Ale jeśli będą – boi się Napieralski – to dostaną się do Sejmu z wynikiem lepszym niż on. A w Sejmie zaczną przeciw niemu knuć i podgryzać jego wodzostwo.
Oleksy z Millerem wybrali dumne wygnanie, czekając, aż dostaną zaproszenie na złotej tacy. Pewnie tego doczekają. Ale nie wszyscy mają tak stalowe nerwy. Były marszałek Senatu, amerykanista 1000-lecia, prof. Longin Pastusiak postanowił sam zostać kowalem swojego losu. Ależ nie sugerujemy, że to, co mówi Napieralskiemu, to pochlebstwa. Nie, on po prostu stawia odpowiednie akcenty, podkreślając pozytywne strony jego osobowości.
– Dys ys lider of opozyszyn. Maj boss, nekst prajm-minister of Połlend – wykrzyknął radośnie w Sejmie, widząc wyłaniającego się „nekst prajm-ministra”. Tak zaanonsował go grupie swoich ciemnoskórych studentów, którym pokazywał świątynię naszej demokracji.
Potem były uściski, wspólne fotografie. I co? I gucio. Nie ma Longina na liście. Ale jeszcze jest czas, więc może pozytywne akcenty jednak pomogą.
A jeszcze inny rodzaj strachu opanował posłów PiS. – Lubię udzielać wywiadów telewizji i radiu, ale nie lubię wypowiadać się dla prasy. Jeśli już, to bez podawania nazwiska – mówi nam jeden z parlamentarzystów PiS. O co chodzi? Przecież w TV nie dość, że słychać, to jeszcze widać wypowiadającego się. A w prasie łatwo przecież zginąć między szpaltami.
– O nie, nie – uśmiecha się nasz rozmówca. Chodzi o to, że prezes, prezes Kaczyński, nie zwykł tracić czasu na oglądanie TV i słuchanie radia. Za to od deski do deski czyta wszystko, co wydrukowane. Zresztą Adam Michnik też cierpi na to natręctwo i pasjami czyta periodyki tak wpływowe jak „Myśl Polska” i „Nasza Polska”.
Wróćmy jednak do naszych kaczorów. Otóż prezes czyta, co mówią gazetom jego posłowie. A ulubioną szaradą wszystkich polityków, zwłaszcza partyjnych liderów, jest identyfikowanie autorów anonimowych wypowiedzi. I trzeba przyznać, że czasem są nawet celne trafienia. A czasem pudło, ale i tak trup ściele się gęsto. Co też ma związek z układaniem list.