Jak miło dotknąć dotykowego ekranu
W Bardzo Ciężkich Czasach wymyślono tyle multimedialnych gadżetów, że mowa o końcu cywilizacji Zachodu jest przedwczesna
Pierwszy raz od trzech lat pływam promami po wyspach greckich. O dziwo, funkcjonują. Ale nie o to chodzi. Kilka lat temu ludzie na statkach spali, czytali książki albo oglądali półfinały mistrzostw Europy (wszyscy kibicowali Hiszpanom, nikt Niemcom i Rosjanom, dziwne). Teraz prawie każdy dzierży w dłoniach laptopa, smartfona, iPada, e-czytnik albo jakieś inne centrum multimedialne, niewiele grubsze od kartki papieru.
Niezwykłe jest nie tyle tempo tej rewolucji, ile moment, w którym nastąpiła. Przecież trzy lata temu zaczął się wielki kryzys i właściwie nie wiadomo, czy już się skończył. Chyba nie. Jak okiem sięgnąć, wszędzie czuć niepewność i strach przed przyszłością. Nawet dolar nie jest już bezpieczną przystanią. Wypieranie go przez frank szwajcarski wydaje się koronnym dowodem spsienia współczesności, bo trudno o walutę bardziej czerstwą – mniej seksapilu ma już chyba tylko euro.