Dekonstrukcja banału
Marcin Świetlicki był największym polskim poetą debiutującym po roku 1989. Czy jest nim nadal?
Wydane właśnie teksty z dziewięciu książek plus 77 wierszy niepublikowanych i 44 rozproszone udowadniają, że Świetlicki jest wciąż przed peletonem.
Autor „Schizmy” wypracował sobie całkiem odrębny styl – i to przy pomocy nadzwyczaj nieskomplikowanego języka. Jego wiersze są zrozumiałe dzięki prostocie bezpośredniego wyznania. Świetlicki nauczył się doskonale poruszać między zadziorną szorstkością a liryzmem nieraz tak tkliwym, że ocierającym się o kicz.
To chyba największy sukces Świetlickiego – nikt inny nie potrafi zdekonstruować banału tak precyzyjnie, by ten nie tylko nie brzmiał już śmiesznie i pokracznie, ale także zyskał nowy blask. „Czasami jestem hamburgerem./Sterczy ze mnie sałata i musztarda cieknie”. Czy da się taki wers potraktować poważnie? Świetlicki zapewnia, że tak. I na dodatek, wykonując woltę, połączy tego hamburgera z duszą. Oto jeden z przykładów, jak dezynwoltura miesza się z maestrią.