Przymiotnik przeciw ludowi
W tak zwanych wiodących mediach modne stało się określenie lud PiS-owski. Zastosowanie tego przymiotnika jako poniżającego stygmatu to oczywiście nic nowego. Pamiętam jeszcze stenogramy z podsłuchów bohaterów pewnej afery, której, jak ostatecznie władza oficjalnie przegłosowała, wcale nie było, bo była tylko „pułapka” zastawiona na premiera. Otóż bohaterowie tej „pułapki”, rozważając sposoby usunięcia przeszkadzającego w skoku na kasę wiceministra finansów, ustalili: „zrobimy z niego pisiora”.
Zastosowanie obelgi „PiS-owski” tak szeroko, że aż wobec ludu, to jednak nowość – zapewne związana z szokującą dla salonu popularnością mediów niepoddających się tresurze.
Oto więc w dyskursie medialnych ekspozytur władzy ci, którzy nie chcą być „otwarci i optymistyczni”, czyli wbrew wszystkiemu ślepo wierzyć w obiecane autostrady i spłacenie publicznych długów oraz prywatnych kredytów, to już nie grupki wariatów, ale lud. Ciemny i groźny wprawdzie, niemniej… to postęp.
Zwłaszcza gdy przyjrzymy się, co różni PiS-owski lud od tej światłej, konformistycznej części społeczeństwa.
To, że zamiast tkwić przed telewizorem, organizuje się, zakłada kluby, komitety i rozmaite ruchy. To, że nie zamierza, jak pewna znana piosenkarka, „spier… stąd po prostu”, tylko coś dla „tego kraju” zrobić. To, że nie uważa, że czas zalegalizować związki nie tylko jednopłciowe, ale i kazirodcze, że Licheń to „plemienna ciemnota”, a wszystkim tym naszym Mickiewiczom, Słowackim czy Sienkiewiczom „słoma z butów wyłazi” (przykłady mądrości salonu z jednego tylko tygodnia).
Daj Boże więcej takiej ciemnoty w Polsce!