U progu wolności
Nie ma wątpliwości, że wybór ks. Sylwestra Zycha na ostatnią ofiarę PRL nie był przypadkowy. Ten skromny i prosty duchowny należał do niezłomnych ludzi Kościoła
To była ostatnia zbrodnia epoki PRL, a zarazem pierwsza w całkowicie nowej sytuacji, zwiastującej bliskie nadejście wolnej i niezależnej Polski. Została popełniona pół roku po porozumieniach Okrągłego Stołu i miesiąc po zwycięskich dla „Solidarności” czerwcowych wyborach.
W nocy z 10 na 11 lipca 1989 r. na przystanku autobusowym w Krynicy Morskiej znaleziono ciało ks. Sylwestra Zycha. Lekarka pogotowia ratunkowego, która dokonała pierwszych badań, stwierdziła zgon przed kilkoma godzinami. Po 30 godzinach przeprowadzono sekcję zwłok. Według wyników tej sekcji ks. Zych zmarł z przepicia. Miał we krwi powyżej trzech promili alkoholu. Na ciele denata odkryto wiele śladów mówiących o użyciu wobec niego przemocy. Były to m.in. cztery złamane żebra, wyraźne zasinienia wokół żył na rękach oraz nakłucia, a także widoczne urazy głowy. Prowadzący śledztwo prokurator Wojciech Mazurek z prokuratury elbląskiej pominął te wszystkie ślady, utrzymując wersję śmierci w wyniku nadużycia alkoholu.