Komeda na nowy początek
Leszkowi Możdżerowi wyrósł już spory stos złotych i platynowych płyt. „Komeda” wkrótce do tego zbioru dołączy
Krzysztof Komeda nie żyje od 42 lat, ale nie przestaje być największą inspiracją dla polskich jazzmanów. Po Tomaszu Stańce, Adamie Pierończyku i triu Marcina Wasilewskiego hołd twórczości legendarnego pianisty i kompozytora oddał Leszek Możdżer.
Ten wybitnie utalentowany artysta czujący się swobodnie tak w jazzie, jak w klasyce czy muzyce filmowej żyje w niesamowitym tempie, angażuje się nieraz w kilka projektów jednocześnie. Bywa, że odbiorca gubi się w zetknięciu z tak ruchliwym fantomem. Teraz jednak najwyraźniej Możdżer zwolnił obroty, by w skupieniu, solo, zagrać utwory słynnego mistrza.
Efekt jest znakomity. To faktycznie osiem błyskotliwych wariacji na tematy wzięte z Komedy. Już inauguracyjna melodia „Svantetic” skrzy się karnawalicznymi klimatami, w duchu Chicka Corei przebitymi wspaniale zaskakującym finałem. Dawno nie słyszeliśmy tak świeżego odczytania słynnej kołysanki „Sleep Safe and Warm” z filmu „Rosemary’s Baby”, gdzie koronkowe pasaże zdają się kojarzyć z Chopinem czy Jarrettem. Najefektowniejszym popisem z wielością odnośników jest ballada z filmu „Prawo i pięść” oraz „Nightime, Daytime Requiem”.