Mikrototalitaryzm autobusowy
Kiedyś w miejskim autobusie jeździł konduktor. Obecnie można kupić bilet u kierowcy, ale najczęściej teoretycznie.
Generalnie kultura jazdy autobusem miejskim bardzo się poprawiła. Na tablicy wewnątrz pojazdu są wyświetlane nazwy przystanków, można zobaczyć, która jest godzina i jaki jest dzień. Dla kogoś, kto na przykład zamulony wraca z „trzydniówki” – to jak znalazł. Dla innych zresztą też. W ramach dbałości o klienta można kupić bilet u kierowcy.
Dla kogoś, kto na przykład dopiero jedzie na „trzydniówkę” i w pośpiechu nie zdążył do kiosku, to jest ogromna wygoda. A w zasadzie mogłaby być, gdyby nie to, że taki zakup w autobusie jest obwarowany wieloma ograniczeniami. Bilet można kupić w momencie, gdy autobus stoi. Należy mieć odliczone moniaki dokładnie w kwocie ceny biletu. W innym przypadku nie ma szansy na transakcję. Na przykład przy cenie biletu 2,80 zł, posiadane przez nas 3 zł (dwójka i złotówka) mogą być kwotą bezwartościową. Ponadto gdy autobus ma spóźnienie powyżej 3 min, kierowca może nam odmówić sprzedaży. Najczęściej jednak jest tak, że kierowca ma w ogóle w nosie handel obwoźny i nawet jeśli nie jest spóźniony, pojazd się nie porusza, a my odliczyliśmy skrupulatnie kwotę, to spuszcza nas na drzewo: – Nie mam biletów. Na dole niebieskiej nalepki przy okienku kierowcy można się doinformować: „Brak możliwości nabycia biletu u obsługi pojazdu nie zwalnia pasażera z odpowiedzialności za przejazd bez ważnego biletu”.
I to jest właśnie totalitaryzm w wydaniu kieszonkowym. Prawa ma wyłącznie władza. Nasze prawa są tylko hipotetyczne – możemy bilet nabyć, jeśli się tej władzy spodoba. Jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę kierowcy. A gdy przyjdzie „kontrol”, w myśl obowiązujących przepisów nikogo nie będzie wzruszać, że chcieliśmy kupić bilet. Kara i już. A przecież taki kierowca jest symbolem. Odgrywa kierowniczą rolę. W mikroskali, ale zawsze. Ta drobna kpinka jest oddolnym przykładem tego, że jednak nasze państwo jest państwem bardziej restrykcyjnym niż obywatelskim. I to w czasach, gdy rządząca partia ma w nazwie „obywatelska”. Chyba dla zmyłki.