Świetlicki: zapis klęski
„Wiersze” Świetlickiego są jak box zespołu rockowego wkraczającego wraz z nami w wiek porażki
Marcin Świetlicki to najwybitniejszy poeta pokolenia „bruLionu”. Poeta pokoleniowy. Jakbyśmy się od tego głośno nie odżegnywali, jak wiele krytycznych głosów nie wysuwali przeciw tej tezie, to on – najzdolniejszy, najbardziej wyrazisty, najpopularniejszy – jest twórcą wypowiadającym doświadczenie naszych roczników. Roczników, które pamiętając dobrze Sierpień 1980, stan wojenny przeżywając nie jako brak „Teleranka”, lecz załamanie się wielkich nadziei na zwycięstwo wolności, potem smakowało gorzką porażkę, degenerację i upokorzenie narodu i wielką, choć często nierozumianą manipulację Okrągłego Stołu.
Świetlicki jest twórcą wypowiadającym doświadczenie pokolenia, które wchodziło w nową Polskę w pełni sił witalnych, jednocześnie jednak z komunizmem we włosach, za paznokciami, w skórze i oddechu. Które całą potiomkinowską fasadę nowego ustroju, wszystkie te korporacyjne hokus-pokus, briefingi, PPM-y, HR-y, PR-y, lunche, brunche, ścianki działowe, dress-code i amerykanizmy wplatane w rozmowę traktowało z nieufnym uśmiechem człowieka stamtąd, dla którego realnością były i są lata przeżyte w zgrzebnej komunie, w chłodzie, głodzie, niedostatku i opresji.