Miłować euro mocno, ale... platonicznie!
Euro z cudownego dziecka europejskiej – w tym także polskiej– polityki zamieniło się w dyżurnego chłopca do bicia. I wyraźnie wyszło z mody
Dziś ze wspólnej waluty dworują sobie nawet ci, którzy jeszcze niedawno za najmniejszy przejaw krytyki unijnego pieniądza obrzucali delikwenta, który się na nią zdobył określeniami, wśród których – na polskim gruncie – epitet „oszołom” wcale nie należał do najcięższych.
Wystarczy przypomnieć opinie o euro wygłaszane choćby przez polityków Platformy Obywatelskiej oraz porównać je z obecnymi wypowiedziami tych samych ludzi na ten sam temat. Jeszcze niedawno w obozie Donalda Tuska – jak się wydaje, wyłącznie po to, aby się odróżnić od polityków sceptycznego wobec euro Prawa i Sprawiedliwości – obowiązywał dogmat o konieczności jak najrychlejszego porzucenia przez Polskę złotego i zastąpienia go pieniądzem unijnym. Obowiązywał na przekór oczywistym faktom, których przybywało z każdym miesiącem – wraz z postępem pochłaniającego euroland kryzysu. Ale cóż, w totalnym sporze między PO a PiS, jeśli fakty przeczyły głoszonym sądom, to tym gorzej dla faktów.
I dopiero gdy już naprawdę nie dało się dłużej zaprzeczać temu, że Polska poradziła sobie z kryzysem finansowym lepiej od wielu innych państw między innymi właśnie dlatego, iż miała własną walutę, także politycy PO postanowili w tej kwestii przejść z pozycji euroentuzjastycznych na eurorealistyczne. Czyli uczynić to, co wcześniej zrobiła znaczna część establishmentu Europy.