Garbate szczęście Napieralskiego
Napieralski ma pecha! Ledwie umościł się w fotelu prezesa SLD, a już molestują go rywale. Przecież po świetnej kampanii prezydenckiej sądził, że na stałe trafił na polityczny Parnas. A dziś diabli to wzięli, bo przed prezesem usadowił się poseł Kalisz, jeszcze nie tak dawno osobiście przez niego marginalizowany w Sojuszu.
Przez lata kariera Kalisza wiodła wciąż pod górkę. Mały, gruby, śmieszny nie był traktowany poważnie ani w ZSP Kwaśniewskiego, gdzie biegał po piwo, ani w SLD. Dopiero spór Kwaśniewskiego z Millerem sprawił, że Kalisz wypłynął na szerokie wody i mógł zawalczyć samodzielnie o mandat poselski w roku 2001, a potem o funkcję ministra spraw wewnętrznych, którą na prośbę Kwaśniewskiego dostał od Belki. Ta posada miała mu zrekompensować to, że nie został, jak marzył, ministrem sprawiedliwości.
W przegranym SLD Kalisz obserwował, jak przeskakują go chłopcy z następnego pokolenia. W wojnie Olejniczaka z Napieralskim niebacznie ulokował się w obozie przegrywającego nieudacznika, a potem, stojąc z boku, z dezynwolturą obserwował nowego szefa ze Szczecina. Napieralski pomimo że wychynął z niebytu, z pasją przystąpił do budowy swojego, czyli nijakiego SLD.
Gdyby nie koncept Donalda Tuska, który zabrał do Platformy Arłukowicza – sekowanego posła, silny Napieralski wziąłby na Kaliszu odwet z przytupem. Ale ta zagrywka Tuska pokazała, że król SLD jest małym, zakompleksionym jegomościem, który wszystkim wyrastającym nad niego, choćby o centymetr, z zapałem obcina głowę.
I tak przyszedł czas Kalisza. Bo on po latach jako pierwszy pokazał, że polityk SLD znowu może przenosić góry. Fakt, że udało mu się na czele komisji sejmowej dopaść Kaczyńskiego oraz Ziobrę i obu ich, jak niebawem zobaczymy, skutecznie postawić przed Trybunałem Stanu, uczynił z niego mocarza!
Nieszczęście Napieralskiego polega na tym, że dziś i jutro musi pokornie pracować na... chwałę Kalisza. A wiadomo, że im Kalisz będzie większy, tym Napieralski będzie mniejszy.
Do prawego
Jerzy Jachowicz
Generał Wojciech Jaruzelski po długim milczeniu wypłynął znowu na czołówki niektórych mediów i portali, by po raz kolejny karmić nas kłamstwami. By jeszcze raz niczym szuler na wiejskim jarmarku żonglować faktami. Widocznie wierzy, że powtarzana wielokrotnie manipulacja przesłoni kompromitującą go prawdę. Jego myśli, jego wypowiedzi ciągle krążą wokół sprawy wprowadzenia stanu wojennego. Dobrze bowiem wie, że jego i tak czarny obraz jako przywódcy komunistycznego reżimu najbardziej obciąża pucz, jakiego dokonał blisko 30 lat temu. Cały czas zamazuje rzeczywistość. Przekonuje, że groziła nam inwazja wojsk sowieckich, której skutkiem byłoby morze przelanej krwi Polaków. A to, głosi generał, byłoby pierwszym krokiem prowadzącym do „wielowymiarowej katastrofy Polski”. Ta perspektywa zagrożenia ma nie tylko usprawiedliwić zdławienie solidarnościowego zrywu, ale też wprowadzić Jaruzelskiego na karty dziejów najnowszych w aureoli zbawcy narodu.
Jego świadome szalbierstwo polega na tym, iż dobrze wie, że Rosjanie nie mieli zamiaru wtargnąć do Polski. Co więcej, kilkakrotnie odrzucali prośby Jaruzelskiego o militarną pomoc. Wersję tę potwierdzają dokumenty zaprezentowane przez generałów armii radzieckiej kilkanaście lat temu podczas słynnej konferencji historyków w Jachrance. Dziś w znaną już wcześniej konstrukcję manipulacji Jaruzelski wplata nową ornamentykę. I to w dramatycznym tonie, choć bardziej pasowałoby tu określenie: „w dramatycznym sosie”. Próbuje zdradę własnego kraju przedstawić jako grecką tragedię antyczną ze sobą w roli głównej albo przynajmniej dramat szekspirowski. – To był koszmar – opowiada. – Chodziłem po małym pokoju przylegającym do urzędowego gabinetu, miałem nawet desperackie myśli o samobójstwie – epatuje wyznaniem.
Uniknięcie potępienia już mu nie wystarcza. Chce wdrapać się na postument bohatera i zbawcy.
Może oszukać cały świat, nie jest jednak w stanie oszukać samego siebie. Dobrze wie, czyją krew ma na rękach. Na jak wielkie cierpienia narażał innych. Jak wiele rozsiał zła. Jak dużo fałszu i zakłamania sprowadził na świat. I z tym rzeczywiście musi mu być ciężko…