Żołnierz PO idzie do wojska
Przez całą dotychczasową karierę był w środowisku liberałów człowiekiem do zadań specjalnych. Niekiedy tych, przy których nie sposób się nie pobrudzić
Nawet ludziom interesującym się polityką jego nazwisko niewiele mówi. Był człowiekiem bez właściwości, bo tego wymagała jego funkcja wiceszefa rozmaitych resortów i urzędów. W trakcie tego „długiego marszu przez instytucje” Tomasz Siemoniak doskonalił swoją wiedzę o sztuce kierowania ludźmi. Teraz jako nowy minister obrony trafia do pierwszej politycznej linii z misją zreformowania wojska.
Młody, wiecznie zdolny
Przełom lat 80. i 90. Student warszawskiej Szkoły Głównej Planowania i Statystyki nawiązuje kontakt z podziemną komórką Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Szybko staje się prawą ręką Andrzeja Halickiego, jednego z tuzów warszawskiego podziemnego ruchu studenckiego. Skromny chłopak z Wałbrzycha u boku Andrzeja Halickiego, starszego o sześć lat lidera SGPiS-owskiego NZS, poznaje na podziemnych naradach kolegów z innych miast – Grzegorza Schetynę czy Jacka Protasiewicza. Ale też Pawła Piskorskiego z Uniwersytetu Warszawskiego. Po sukcesie „Solidarności” w 1989 r. i powstaniu rządu Mazowieckiego NZS jeszcze długo zachowuje dystans do przyszłego środowiska Unii Demokratycznej. W maju 1990 r. Siemoniak jako sekretarz Krajowej Komisji Koordynacyjnej ma pieczę nad strajkami na wyższych uczelniach w sprawie podwyżki stypendiów i uczestniczy w rozmowach z ówczesnym ministrem szkolnictwa wyższego Henrykiem Samsonowiczem.