
Dwór to Polska
Z Aleksandrą Biniszewską, dyrektorem Muzeum Lwowa i Kresów Płd.-Wsch. rozmawia Monika Rogozińska
Kobieta urodzona w Płocku, wychowana w stolicy, odtwarza pod Warszawą kresowy dom ze wspomnień swojej babci. Udało się pani – mamy dwór Biniszewicze, Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Kiedy zaczęła pani myśleć o jego budowie?
Myślałam o tym od zawsze. Moje obydwie babcie pochodziły z Kresów: jedna z Wileńszczyzny, a druga z południowo-wschodnich rejonów. Miały na mnie wielki wpływ. Były cudownymi kobietami: ciepłymi, opiekuńczymi, dowcipnymi, przedsiębiorczymi. Mam tylko jedno zdjęcie dworu pod Stanisławowem (obecnie Iwano-Frankiwskiem na Ukrainie), należącego do matki ojca Marii Krzemienieckiej-Razumowskiej. I mam wspomnienia, które mi przekazała. Byłam dzieckiem, kiedy słuchałam jej opowieści. Gubię się w powiązaniach rodzinnych, dla babci ogromnie ważnych, dla mnie wtedy bez znaczenia. Pamiętała je chyba do 15. pokolenia. Uwielbiałam atmosferę tych opowieści. Po 1935 r. zaczęły się poważne problemy. Babcia mówiła, że najpierw paliły się stogi, potem Ukraińcy zamordowali listonosza, później jego żonę, dziecko… Narastała groza. Nie chcę o tym mówić, bo to są straszne historie.