Co dalej z obietnicami?
Czy przypadkiem polityczni stratedzy trochę nie przesadzili z wyborczymi hasłami? Czy wydaje im się, że tak łatwo zaczarować rzeczywistość? Czy te hasła zamiast przyciągać, nie podziałają na wyborców jak czerwona płachta na byka? „Zrobimy więcej”, „Polacy zasługują na więcej”, „Jutro bez obaw”, „Człowiek jest najważniejszy”, „Wszystko jest możliwe”. Czyli ma być więcej i bezpieczniej, choć wszyscy widzą, że jest mniej, a bezpiecznie to już było. Kryzys puka do drzwi większości Polaków. Drożeje żywność, gospodarka zwalnia, więc rośnie bezrobocie, młodych nie stać na mieszkaniowe kredyty, a emeryci ledwo wiążą koniec z końcem. Drogie frank i euro uderzają w średniozamożnych pożyczkobiorców.
Zastraszająco szybko rośnie dług publiczny, rząd nic nie robi, by ograniczyć wydatki państwa, a projekt budżetu na przyszły rok jest dziurawy jak szwajcarski ser. Co na to opozycja? Nic nie mówi o naprawie finansów publicznych, natomiast pomysłów na wydawanie pieniędzy ma bez liku. Oczywiście wybory obietnicami stoją. Ale ich eskalacja powinna mieć przecież jakieś granice. Chyba że wszystko jest już tylko politycznym grepsem, grą spin doktorów z publicznością, zabawą pod kampanijnym namiotem, która kończy się przedwyborczą ciszą. Jeżeli tak, to „wszystko jest możliwe”, nawet „jutro bez obaw” pod warunkiem, że sami „zrobimy więcej”, bo człowiek niestety może liczyć tylko na siebie. A politycy? Oni o wyborczych obietnicach zapomną nazajutrz po głosowaniu.