PiS zaczął mówić, a PO krzyczy
Prezes PiS znów stał się politykiem z widokami na władzę – wbrew tak często powtarzanemu hasłu, także przez dawnych sympatyków PiS, że „on już rządził nie będzie”
Jeszcze kilka miesięcy, a nawet tygodni temu taki przebieg kampanii sztabowcy i zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości przyjęliby z zachwytem. Jednak apetyty rosną w miarę jedzenia. Dziś w szeregach PiS panuje poczucie, że karta może jeszcze się nie odwróciła, ale do zmiany jest już blisko.
Do zmiany, której skutkiem może być wyborcze zwycięstwo – bo raczej jeszcze nie władza. Premierem po wyborach wciąż będzie Donald Tusk; pytanie, czy będzie premierem tak silnym jak dotąd. Bo realną stawką tych wyborów jest stopień legitymizacji władzy PO. Czy w przypadku wyniku gorszego niż PiS, a choćby i wyrównanego, Donald Tusk będzie miał mandat wystarczająco silny, by przeprowadzić kraj przez nadchodzący kryzys? I to w sytuacji, gdy spory kawałek władzy odda SLD – jak wiadomo, partnerowi niezwykle trudnemu i roszczeniowemu? To będzie koalicja o sprzecznych interesach, o dużym, wspólnym,
wyrywanym sobie elektoracie. Nie będzie mowy o wydzieleniu księstw, w których każdy będzie sobie panował, z rzadka tylko zaglądając na pole sąsiada, jak to obserwowaliśmy w przypadku koalicji PO – PSL. Powstanie układ chybotliwy, mało bezpieczny, narażony na napięcia i erozję.