Przegląd tygodnia Mazurka & Zalewskiego nr 33
Z życia koalicji
Wytwornie było na promocji książki Janiny Paradowskiej. Salon stawił się w komplecie, duserom nie było końca. Wreszcie ktoś spytał Dziennikarkę Millennium o poglądy. „Donald, jakie ja mam właściwie poglądy?” – postanowiła zasięgnąć wiedzy u źródła pani Janina. „Niebezpieczne” – zażartował premier. Śmiechom i zachwytom końca nie było, para padła sobie w objęcia i żyli razem długo i szczęśliwie.
Piękniejszy od własnego konterfektu minister Cezary Grabarczyk ma szansę na gigantyczną kompromitację. Oto w platformerskiej do cna Łodzi kandyduje z „jedynką”, ale w sondażach wyprzedzają go nie tylko liderzy SLD i PiS, ale też platformerska „trójka”, czyli Krzysztof Kwiatkowski. Nas to jakoś nie zdumiewa. Podobno ludzie głosujący na Grabarczyka mają szansę na darmowe badania i terapię. Kolejność następująca: mocz do analizy, EEG, lobotomia.
W Krakowie jest jeszcze zabawniej. Na tamtejszego barona i „jedynkę”, znanego spółdzielcę rasia ireneusza (znanego z tego, że ma brata księdza w kurii, pielgrzymuje na Jasną Górę i boi się zagłosować przeciw aborcji), chce głosować mniej ludzi niż na Gowina i Fedorowicza. To skadinąd zrozumiałe. Ze wszystkich spółdzielni Polacy akceptują tylko mleczarskie.
Pierwsze prawo Mazurka & Zalewskiego brzmi od dekady niezmiennie: „Szefowie służb specjalnych i ministrowie finansów w Polsce nigdy nie są przesadnie normalni”. No i za jego udowadnianie wziął się Jan Vincent rostowski. Nasz cokolwiek ekstrawagancki minister pojechał do Brukseli i powiedział, że to wszystko skończy się za dziesięć lat wojną. Jak na ministra kraju sprawującego prezydencję – znakomity wist. Minister jednak, cytując podobno kolegę bankiera, powiedział więcej, a mianowicie, że trzeba starać się o zielone karty do Ameryki. Tak oto z zielonej wyspy została zielona karta.
Do bratobójczych walk wewnątrz PO doszło na warszawskim Żoliborzu. Poszło o bruk. Tamtejszy radny chciał elegancki, granitowy, a posłanka Joanna Fabisiak w swym umiłowaniu tandety (podziwiamy garsonki!) wolała taki zwykły, betonowy. Debata wyglądała tak, że Fabisiak nawrzeszczała przy ludziach, na ulicy, na radnego i postraszyła go Bufetową. Przy okazji oberwało się też „kochance radnego” i jego rezydencji. Rezydencja okazała się połówką domu, a kochanka ślubną żoną od 25 lat. Niby zabawne, ale skąd ta predylekcja pani Fabisiak do lustracji cudzych sypialń? Chciałaby się pani czymś pochwalić?
Wszyscy zastanawiają się, co będzie po wyborach. A to kto zostanie ministrem albo czy PO utworzy mniejszościowy rząd i różne takie. Głos w sprawie przyszłości zabrał także wielki mąż stanu Cedynbał Tomczykiewicz. Jego zdaniem „w sytuacji patowej wybory zostaną powtórzone”. A jak się za trzecim razem nie uda, to prezes Sądu Najwyższego rzuci monetą?
Naszego serialu „Życie baronessy Protas” ciąg dalszy. W tym odcinku poczytamy o dramatycznych wydarzeniach z Warmii, jak to za podrywanie baronessy wziął się PiS-owski fornal nazwiskiem Szmit Jerzy. Podlec ten poderwał baronessę Eleonorę, ale nie całą, a jeno jej autorytet i przeprosić nie chce. Wszystko dlatego, że powiedział, iż baronessa pracuje w hotelu Krasicki, który za państwową kasę pomagał stawiać mąż baronessy, niejaki Protas. Zapamiętajacie sobie Szmit Jerzy, że baronessy nie pracują. Kapewu?
Z życia opozycji
Ktoś chciał zrobić przysługę beacie kempie i, podszywając się pod nią, poinformował PAP, że rezygnuje z kandydowania. Niestety, pani Beata nie doceniła troski tajemniczego nieznajomego i – jak to ona – naindyczyła się niemożebnie. I o to pewnie dowcipnisiowi chodziło – żeby Kempa pogulgotała.
Gulgocząc, Kempa jakimś sobie znanym sposobem odpowiedzialnością za sprawę obarczyła rząd Donalda Tuska. Hm, całkiem niezły koncept. Jak następnym razem zapomnimy o urodzinach żony (żeby nie było: mamy dwie oddzielne), też zwalimy
na premiera.