Jak ogon kręci psem
Koniunktura na giełdach decyduje o stanie gospodarki
Raz na jakiś czas, zwłaszcza po silnych odbiciach głównych indeksów, na Wall Street powraca spiskowa teoria, jakoby rynkiem akcji manipulował rząd. Zdarza się ją usłyszeć nawet od uznanych analityków.
Z reguły odpowiedzialnością obarcza się komitet, potocznie zwany zespołem ds. zapobiegania krachom, w którego skład wchodzą szefowie kilku amerykańskich instytucji publicznych związanych z rynkiem kapitałowym, m.in. Rezerwy Federalnej, czyli banku centralnego, oraz Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, odpowiednika polskiej Komisji Nadzoru Finansowego. Gremium takie, pod oficjalną nazwą Prezydencka Grupa Robocza ds. Rynków Finansowych, faktycznie zostało powołane przez prezydenta Ronalda Reagana po krachu giełdowym z 1987 r. w celu koordynowania antykryzysowych inicjatyw. Podejrzenia, że niekiedy zajmuje się ono także skupowaniem akcji i kontraktów terminowych w celu podbicia ich notowań, zaczęły się pojawiać w połowie lat 90.
To nie przypadek. Mniej więcej w tym czasie ekonomiści wyraźnie zdali sobie sprawę z tego, że koniunktura na giełdzie może wpływać na koniunkturę w realnej gospodarce, a nie tylko na odwrót. Wiązało się to z szybkim rozwojem rynków kapitałowych. O ile w 1990 r. kapitalizacja amerykańskich giełd (łączna wartość notowanych na nich akcji) sięgała 53 proc. PKB, o tyle pięć lat później było to 110 proc. PKB, a przed krachem z początku minionej dekady blisko 180 proc. PKB. W Polsce wskaźnik ten także systematycznie rośnie, choć nie przekroczył dotąd 50 proc. W efekcie, jak przyznawał w biograficznej „Erze zawirowań” były wieloletni przewodniczący Rezerwy Federalnej Alan Greenspan, banki centralne zaczęły baczniej przyglądać się temu, co dzieje się na parkietach.