Żywot krakusa szczęśliwego
Wbrew rewelacjom jednego z tabloidów małżeństwo Rokitów nie wybiera się na emigrację do Włoch
W słoneczny niedzielny poranek Jan Rokita, po mszy w pobliskim kościele, pije herbatę w krakowskiej kawiarni BWA na Plantach. Wbrew krążącym opowieściom, jakoby został pustelnikiem i unikał kontaktów ze światem jak diabeł święconej wody, nie próbuje zasłaniać się gazetą czy nasuwać eleganckiego białego kaszkietu na oczy, tak by nikt go nie rozpoznał. Nie nosi nawet ciemnych okularów.
– Prowadzę dom i czytam – tak streszcza zajęcia, które wypełniają mu czas. A w domu zawsze jest co robić. Chodzi po zakupy na Kleparz, gotuje, pierze, sprząta. – Kiedy Nelli przyjeżdża z Warszawy, zwykle głodna i zmęczona, trzeba jej coś przygotować – opowiada. Żona potwierdza, że Jan jest znakomitym kucharzem i utrzymywanie domu w nienagannym porządku też wychodzi mu znacznie lepiej niż jej.
– I Jan, i córka Kasia lubią sprzątać. We mnie tylko rzadko budzi się chęć uporządkowania czy zmiany jakiegoś kąta. Zwykle też tego nie kończę – przyznaje zadowolona, że nie musi tym czynnościom poświęcać wiele czasu. Ale śmieci wynosi.