Wybór ograniczony
Wybory są egzaminem z demokracji – to wyświechtane hasło często pojawia się przy okazji głosowania w państwach z demokratycznej III ligi. W tym roku trzeba je przypomnieć również w Polsce
Sierpniowe popołudnie w centrum Warszawy. Na placu przed stacją metra Centrum kilka stolików i plakatów z emblematami komitetów wyborczych. Trwa akcja zbierania podpisów poparcia pod listami kandydatów. Jest m.in. Prawica Rzeczypospolitej, Ruch Palikota, Kongres Nowej Prawicy, czyli mniejsze ugrupowania, którym zabieganie o poparcie idzie trudniej niż politycznym gigantom. Każdego, kto zgodzi się podać swoje dane, trzeba dopytać, czy na pewno jest zameldowany w Warszawie. To ważne, zwłaszcza w stolicy, w której mieszkają tysiące ludzi zameldowanych gdzie indziej. Ich podpisy się nie przydadzą.
Termin rejestracji list zbliża się nieubłaganie. Każdy komitet musi zebrać w okręgu co najmniej 5 tys. sygnatur. Jeśli chce zarejestrować listy do Sejmu w całym kraju, mausi pozyskać po 5 tys. w co najmniej 21 okręgach z 41. Udało się to ośmiu komitetom. Ale tylko siedem zarejestrowano w całej Polsce.
Do historii przejdzie precedensowy przypadek Kongresu Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego.
Samowolka PKW
Mamy tu do czynienia z dwoma absurdami. Po pierwsze, komitet nie został zarejestrowany w całym kraju, choć dostosował się do zapisów kodeksu wyborczego. Zebrał wymagane podpisy pod listami w 21 okręgach i w terminie dostarczył je do okręgowych komisji wyborczych. Do 30 sierpnia zarejestrowano jednak tylko 19 z nich. Rejestracja pozostałych nastąpiła 1 i 5 września. Powodem były… „wewnętrzne procedury” Państwowej Komisji Wyborczej.