Punkty za płeć jak za pochodzenie
Miało być nowocześnie, radośnie i postępowo. I było. Uczestniczki Europejskiego Kongresu Kobiet poparły wprowadzenie parytetów na listach wyborczych do Sejmu. Ba, błogosławieństwa zgromadzonym udzielił sam premier. Od tej pory nie ma dnia, bym nie słyszał, ileż to kobiet znalazło się na listach partyjnych i na jakich są miejscach.
Do licha! Co to ma wspólnego ze zdrowym rozsądkiem? Jak to możliwe, że 20 lat po upadku PRL przywraca się stare – wydawałoby się – skompromitowane pomysły? Czy wszyscy zapomnieli, czym były punkty za pochodzenie?
I jeszcze, koń by się uśmiał, wprowadzenie parytetów nazywa się rozwiązaniem liberalnym! Myślę, że klasycy liberalizmu w grobie się przewracają. Pomysł bowiem, żeby czyjaś pozycja zawodowa zależała nie od kompetencji, zdolności, wiedzy i inteligencji, ale od tego, co naturalne, od biologii, płci i urodzenia, jest zer-waniem z całą liberalną, wolnościową tradycją.
Obawiam się zresztą, że na parytetach najbardziej stracą same kobiety. I to te najwybitniejsze. Te, które i tak wygrywają w konkurencji z mężczyznami, nie podpierając się prawem i aktywnością nowych inżynierów społecznych.