Klasy wyższej taniec na krawędzi
Przeciągający się kryzys gospodarczy może nadać takim zjawiskom jak bezrobocie, konflikty społeczne, przestępczość skalę, jakiej Europa nie znała od wielu dziesięcioleci
Andrzej Zybertowicz
Rozmawiam z kolegą prawnikiem, od lat doradzającym biznesmenom w Polsce. Oto jego pogląd na światowy kryzys finansowy. „Niech mechanizmy rynkowe urealnią wartość firm. Wiele podmiotów gospodarczych było i nadal jest przewartościowanych – np. ich giełdowe notowania często szybują znacznie powyżej wartości tego, co wnoszą one do realnej gospodarki.
Trzeba wykorzystać kryzys, aby te firmy – łącznie z podmiotami sektora finansowego – które są niesprawne, zbiurokratyzowane, mają zbyt wysokie koszty działania i są mało innowacyjne, zbankrutowały i wypadły z rynku. Kryzys pokazuje, że w gospodarce utrzymuje się wiele ogniw, które nie nadążają i faktycznie osłabiają rozwój. Niech spełni funkcję higieniczną. Kryzys obnaża te firmy i kraje, których pozycja została sztucznie napompowana przez instrumenty finansowe – w oderwaniu od ich wartości realnej. Kolega podkreśla, że trzeba pozwolić gospodarce na samooczyszczenie, które urealni poziom życia społeczeństw konsumujących więcej, niż potrafią wytworzyć.
Nieco złośliwie, ale rzeczowo odpowiadam koledze, że jego sposób myślenia ma charakter lokalny i może jest typowy dla średniowyższego pułapu biznesu, któremu on doradza. Inaczej jest w przypadku ministra finansów Jacka Rostowskiego i jego głośnej wypowiedzi w Brukseli. „Europę musimy za wszelką cenę ratować. Ale w ramach »17« powinniśmy robić tylko to, co jest konieczne, aby uratować strefę euro. Bo nie łudźmy się, gdyby strefa euro miała się rozpaść, Europa tego szoku nie przetrwa, ze wszystkimi jego dramatycznymi konsekwencjami politycznymi (…)”.
Okopy rynkowego fundamentalizmu
Tydzień temu na lotnisku spot-kałem się z kolegą, który ze mną pracował w pierwszych latach transformacji Polski w Ministerstwie Finansów. Dzisiaj jest prezesem wielkiego polskiego banku. Rozmawialiśmy o kryzysie strefy euro. Powiedział: „Wiesz, po takich wstrząsach gospodarczych, politycznych rzadko się zdarza, żeby po dziesięciu latach nie było także katastrofy wojennej. Poważnie się zastanawiam nad tym, żeby uzyskać dla dzieci Zieloną kartę w Stanach Zjednoczonych”.
Na czym polega lokalność myślenia mego kolegi prawnika, a na czym światowość Rostowskiego? Pierwsze myślenie zamyka się w ramach gospodarki, drugie uwzględnia politykę i zarazem odsłania coś jeszcze. Co? O tym za chwilę.
Kolega prawnik prezentuje zapewne sposób myślenia typowy dla części środowisk polskiego biznesu, określany mianem fundamentalizmu rynkowego. Procesy gospodarcze są tu analizowane w oderwaniu od szerszego kontekstu: społecznego i politycznego. Bankowiec spotkany na lotnisku najwyraźniej patrzy dalej niż rynkowi fundamentaliści. Samooczyszczanie gospodarki rodzi koszty społeczne: znikają firmy i miejsca pracy. Jeśli kryzys trwa, to nowe szybko nie powstają. Obniża się poziom życia wielu grup, rośnie bezrobocie, nasilają się konflikty społeczne, agresja i przestępczość. Wielu osobom (w tym młodym aspirującym) rozsypuje się świat wartości, ludzie stają się rozgoryczeni i podatni na demoralizację. Przeciągający się kryzys gospodarczy może nadać zjawiskom tego typu skalę, jakiej Europa nie znała od wielu dziesięcioleci. Ale od tego do wojny jeszcze daleko – ktoś zauważy. Czy na pewno?
Co oznaczają zjawiska wymienione w poprzednim akapicie? To wytworzenie potencjału społecznego, który jeśli okaże się względnie trwały, będzie też niebezpieczny. W warunkach przewlekającego się spadku poziomu życia – w społeczeństwach przyzwyczajonych do wzrostu konsumpcji – demokracja często ukazuje swoją brzydką twarz. Skoro jest potencjał społecznego gniewu, to jest nowy elektorat. Skoro jest nowy elektorat, to znajdują się chętni do jego zagospodarowania. Demokracja – system o otwartych przestrzeniach komunikacji i mobilizacji społecznej – umożliwia nie tylko przegrupowanie się starych elit, ale też wyłanianie się nowych, które swą pozycję zechcą budować na autorytarnej mobilizacji niezadowolonych. Swoich przywódców znajdą ruchy populistyczne, demagogiczne, rasistowskie, antymigracyjne, równościowe, anarchistyczne. I jak to nieraz w dziejach bywało, ten potencjał autorytaryzmu znajdzie też swoich finansistów. Czy oblicze takich ruchów byłoby bardziej prawicowe czy lewicowe, to w tym momencie nieistotne.
Mamy już zatem mięso armatnie, ale czy do wojny nadal daleko? Wcale nie.
Wojna musi się opłacać
Badacze przemocy rozróżniają jej dwie główne postacie: racjonalną i irracjonalną, powiedzmy – emocjonalną. Z tą pierwszą mamy do czynienia wtedy, gdy bandyta okrada kogoś, by zdobyć jego portfel. Z drugą, gdy wkurzona na całą galaktykę grupka wyrostków inicjuje bójkę, by odreagować swoje frustracje.
Większość wojen w dziejach to przejawy przemocy racjonalnej – choćby z tego względu, iż wymagają one czaso- i zasobochłonnych przygotowań. Słowem: wojnę inicjuje się w nadziei – czasem opartej na błędnej kalkulacji – odniesienia korzyści. O jakie korzyści chodziło w dawnych wojnach? O nowe terytoria – np. w celu zapewnienia bezpiecznych granic. O zdobycie jeńców – np. dla uzyskania siły roboczej lub/i rozrodczej. O skarby – np. kosztowności umożliwiające finansowanie gospodarki albo dalszych wojen. Wojny dają też korzyść specyficzną – nazwijmy ją władczą. Niekiedy władcy aktywnie współtworzą zagrożenie zewnętrzne lub wrażenie takiego zagrożenia, by zdyscyplinować poddanych i opanować wewnętrzne niepokoje. W ten sposób odsuwają groźbę rewolty skierowanej przeciw panującym. Czasem suweren, by nim pozostać – tj. by zachować swoją uprzywilejowaną pozycję – angażuje swój kraj w wojnę, czyniąc z niej instrument integracji podległej sobie populacji.
Wojna jest korzystna wtedy, gdy dzięki niej można uzyskać dobra transferowalne za pomocą przemocy fizycznej. Gdy takich dóbr brak, wojna przestaje być narzędziem racjonalnej polityki. Co takiego wydarzyło się w Europie Zachodniej od czasów II wojny światowej? W warunkach stałego – z coraz lepszymi perspektywami na ciąg dalszy – wzrostu gospodarczego, w warunkach konsumpcyjno-rozrywkowego gaszenia potencjałów wewnętrznych rewolt wojna stała się nieopłacalna. Inne formy powiększania bogactwa i przestrzeni ekspansji okazały się bardziej efektywne.
Rozwój gospodarczy w krajach nowoczesnych jest intensywny i samopodtrzymujący się. Ten typ rozwoju zależy od ciągłego dopływu strumienia innowacji naukowo-technicznych, od elastyczności organizacyjnej i wysokiej mobilności społecznej. W takiej sytuacji podbijanie obcych terytoriów utraciło swą dawną (odwieczną – zdawałoby się) efektywność. Nie sposób bowiem utrzymać współczesnej dynamiki rozwojowej w kraju podbitym, okupowanym, zdezorganizowanym, o sparaliżowanej kreatywności i mobilności. W kontekście cywilizacyjnym, w którym ziemia, ludzie i kosztowności przestały być głównym źródłem bogactwa, przemoc zbrojna nie tyle transferuje zasoby, ile je niszczy.
A Rosja? – ktoś zapyta. Moskwa nie ma dziś interesu w podboju Europy, bo zniszczona lub choćby tylko okupowana Europa utraci potencjał gospodarczy, dzięki któremu jest nabywcą surowców z Rosji. Nie ma interesu, ale tylko tak długo, jak długo władcy tego kraju dzięki eksportowi dóbr niskoprzetworzonych mogą utrzymywać wewnątrz kraju pokój społeczny (czytaj: dalsze swe panowanie).
Bankowiec, kolega ministra Rostowskiego, przedstawił końcówkę prawidłowego rozumowania: jeśli fundamentaliści rynkowi sprawią, iż puścimy procesy gospodarcze samopas, to otworzy się ścieżka przemian społecznych, które mogą doprowadzić do odzyskania przez wojnę swej dawnej dziejowej efektywności. Dlatego – pomijając to, kto (minister finansów) i gdzie (na forum publicznym) przywołał słowa bankowca – należy uznać, iż analitycznie jest to ujęcie prawidłowe.
Zasób buforowy
Ale słowa ministra Rostowskiego odsłaniają nam jeszcze inny, istotny wymiar obecnej sytuacji Europy i świata. Otóż nie wszystko we współczesnym świecie i w obecnym kryzysie finansowym jest spontaniczne i nieprzewidziane. Mały i średni biznesmen pewne procesy, zjawiska odbiera jako zewnętrzne, od niego całkiem niezależne. Inaczej jest w przypadku kluczowych aktorów współczesnej gospodarki: największych międzynarodowych korporacji oraz silnych instytucji finansowych. To od ich postawy, wypracowywanej w porozumieniu z szefami najsilniejszych obecnie państw, zależy to, jakie trajektorie wychodzenia z kryzysu będą przyjęte: bardziej rynkowe czy bardziej państwowo-polityczne. Jakie reguły nadzoru państwowego nad rynkami finansowymi wejdą w życie.
20 sierpnia br. „The Wall Street Journal” cytuje wpis z bloga tej gazety: „Bezrobocie nie jest po prostu bolesnym efektem ubocznym kryzysu; jest narzędziem, za pomocą którego decydenci (policy makers) mają nadzieję obniżyć koszty płacowe”. Pora otrząsnąć się z sentymentalizmu i przyjąć do wiadomości, że na świecie (rzecz jasna nie tylko dzisiejszym) są tacy aktorzy, dla których inni ludzie to niewiele więcej niż mięso armatnie – nie tylko w czasie wojny. Miliony ludzi tworzących siłę roboczą to dla wielkich graczy często jedynie zasób buforowy. Jako zasób buforowy traktowane bywają też pewne kraje. W razie potrzeby pierwsze pójdą na odstrzał.
Mój kolega prawnik pomaga biznesmenom skuteczniej grać w ramach reguł ustanowionych przez innych graczy. Kolega Jacka Rostowskiego obraca się (lub tylko aspiruje) wśród podmiotów aktywnie współtworzących reguły gry w gospodarkę i społeczeństwo. Między rozumowaniem mojego kolegi prawnika i bankowca kolegi Jacka Rostowskiego występuje różnica perspektyw. Różnica perspektyw kalkulacji, horyzontów czasowych, różnica sfer kontaktów społecznych, wreszcie różnica skali zasobów, które się kontroluje albo które potrafi się w razie potrzeby zmobilizować.
Pewni ludzie współtworzą upper class, klasę wyższą, m.in. właśnie dzięki temu, iż planują i realizują swe posunięcia o kilka ruchów dalej niż pozostali. A gdy sami nie potrafią długodystansowo planować, wynajmują przysłowiowych absolwentów Harvardu, by robili to za nich. Gdy przedstawiciele klasy wyższej lub ich zdemoralizowane dostatkiem potomstwo przestają myśleć dostatecznie długodystansowo – spadają. A na razie rozważają przygotowanie siebie i swego potomstwa na czarny scenariusz wojny w Europie i zapewnienie bezpieczeństwa w postaci Zielonej karty – tratwy ratunkowej w USA.
Rozmaite, wchodzące w grę drogi wyjścia z kryzysu muszą zatem spełniać jeden warunek brzegowy: interesy klasy wyższej i jej potomstwa nie mogą ucierpieć. Bezrobocie – jako niezbędny koszt społeczny i mechanizm pomagający oczyścić gospodarkę z niesprawnych elementów – bardzo proszę, ale… Pod warunkiem, że sprawy nie wymkną się spod kontroli. Spod naszej kontroli.
Od czasów prac noblisty Thomasa Schellinga, który dostał nagrodę w 2005 r. za pochodzące z lat 50. koncepcje z teorii gier, opisana jest strategia balansowania na krawędzi. (Notabene uważa się, iż właśnie zastosowanie tej strategii przez USA w okresie zimnej wojny przyczyniło się do uchronienia świata przed wojną atomową). Mówiąc najkrócej, strategia ta polega na wysyłaniu do innych graczy – np. na rynkach finansowych – sygnałów wskazujących, że my jesteśmy tak bardzo zdeterminowani w obronie swoich interesów, iż jesteśmy gotowi do posunięć nieracjonalnych, szalonych, niszczycielskich nie tylko dla innych, ale i dla nas samych, czyli autodestrukcyjnych. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że w taki właśnie sposób niektórzy przedstawiciele finansjery negocjują z Obamą, Merkel, Sarkozym i kim tam jeszcze trzeba. Ale balansowanie na krawędzi, ta strategia przemyślanego bluffu, może prowadzić do tragedii, gdy druga strona nie ugina się i mówi „sprawdzam”.
Narzędziem, którym posługują się główni gracze, są liczby, czyli nie ludzie, lecz anonimowa siła robocza, albo też całe, ale „nieistotne” kraje. Ale to jednak od ludzkiej odporności na kryzys będzie zależało, na jak głębokie higieniczne „racjonalizowanie” systemu można sobie pozwolić, zanim nastąpi wybuch.
Kto za to zapłaci
Jeśli analitycy modelujący reakcje ludzkie (np. społeczeństwa Grecji) na procedury oczyszczania pomylą się, to może zostać uruchomiona trajektoria niekontrolowanego ześlizgiwania się systemu międzynarodowego w stronę wojny. „Oni” – kluczowi gracze – będą już mieli zielone lub inne tratwy bezpieczeństwa. Cenę zapłaci – jak to w historii bywa – reszta „materiału ludzkiego”.
Pora na wnioski. Na razie cztery: 1. Wojna w Europie jest możliwa. 2. Kluczowym mechanizmem, który może do niej doprowadzić, jest dążenie bogatych i potężnych do jeszcze większego bogactwa i potęgi. 3. Dzisiaj lepiej niż kiedykolwiek rozumiemy, że rozwój gospodarczo-społeczny następuje w warunkach instytucjonalnych, które ludzkie ambicje wprowadzają na ścieżki gry rynkowej – moderowanej jednak przez względy społeczne. 4. Jeśli chcemy zapobiec wojnie, to – poza ciągłym oświecaniem bogatych i potężnych – należy stale monitorować te ścieżki, w tym zaglądać za kulisy ich władzy…
Autor jest profesorem w Instytucie Socjologii UMK. Był doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. bezpieczeństwa państwa. Niedawno ukazała się jego nowa książka „Pociąg do Polski. Polska do pociągu” (Warszawa: Prohibita).