Ich liebe tiebia!
Dokonując takiego a nie innego wyboru "opcji politycznej", rodacy usankcjonowali realizowany już cztery lata nowy etap komitywy Lechitów z tandemem mocarstwowych sąsiadów. Co, oczywiście, nie każdemu się podoba. Na przykład oszołomom się nie podoba. Oszołom, miast bić brawo, będzie złośliwie cytował Wyspiańskiego:
"... sromota, sromota, wstyd,
palący wstyd;
jakoweś fata nas pędzą...".
"Fata" (od: fatum) - czyli wyroki losu, przeznaczenia - rozdały karty już dawno temu, plasując nas topograficznie pomiędzy Germanią a Rosją. Mapa zaś ma to do siebie, że trudno z niej uciec, musimy więc tkwić między sąsiadami, którzy nie bardzo nas kochają, i udawać, że lubimy tych sąsiadów, oraz że ten afekt jest premiowany wzajemnością. Czy nawet przyjaźnią. Nic nie stoi na przeszkodzie, by takie uczucia zwać przyjaźnią w Europie zunifikowanej. w której gwoli interesu (wyłudzanie dotacji dla producentów krajowych) Francuzi mianowali ślimaki rybami, a Portugalczycy marchewkę zwą owocem (sic!). Jasna sprawa, że nie każdy musi zaraz wierzyć w autentyczną przyjaźń. Głośny aktor A. Hopkins wyznał gazecie "The Daily Telegraph": - Nie mam przyjaciół. Gadanie o przyjaźni to kupa gówna. Miarą twojej wartości w oczach innych jest sukces twego ostatniego filmu (2011). Według trzeźwych politologów: miarą wartości danego państwa jest jego siła, a nie mniemana ważność, sojuszowość, spolegliwość, usłużność, lokajskość, tudzież pobożne życzenia alias chciejstwo ("wishful thinking").
Nowożytni germańscy liderzy nigdy nie przesadzali z przyjaźnią wobec Polaków. Fryderyk Wielki uczył: "Polskę trzeba zjeść jak karczocha, listek za listkiem. Trzeba szukać każdej okazji do aneksji, urywać miasta, powiaty, wioski, aż skonsumowana zostanie całość." Bismarck zalecał: "Polaków trzeba wytłuc do ostatniego, jak wilczą watahę!" Von Seeckt (szef Reichswehry) głosił: "Polska na mapie Europy to dla nas fakt nie do zniesienia."
Minister Mołotow mówił identycznie o "bękarcie wersalskim". Leniny, Staliny, Hitlery i Himmlery miały to samo zdanie co ich praszczurowie (Iwan Groźny, Piotr Wielki, Krzyżacy, Brandenburczycy, Prusacy): Polska "won!!' albo "raus!!". Co ciekawe: mieli to braterskie zdanie nawet wówczas, gdy się bili między sobą. Tak, braterskie, chociaż niektórzy stosują termin: siostrzane. Rosyjski reżyser Sokurow (dla "Ogonioka"): "Wojna pomiędzy Związkiem Radzieckim a Niemcami była czymś w rodzaju wojny domowej - była jakby walką bliskich krewnych. Bo Niemcy i Rosja mają dużo wspólnego, nasze kraje są jak dwie siostry, co żyć nie mogą bez siebie. Nikt w Europie czy nawet na świecie nie jest sobie tak wzajemnie potrzebny jak Niemcy Rosji, a Rosja Niemcom" (2009). No pewnie, zwłaszcza gdy idzie o Polskę. Podczas każdej Wojny Światowej, choć Rosjanie i Niemcy walczyli ze sobą - służby specjalne obu "sióstr" ściśle współpracowały "na kierunku Polska". A propos I Wojny Piłsudski wspominał: "Mimo, że oba mocarstwa walczyły między sobą - ich agentury były na tym odcinku zupełnie jednozgodne, połączone w prac" (1927). Identycznie było na odcinku kontrpolskim (kontrkrakowskim) za II Wojny: fronty armijne swastyki i czerwonej gwiazdy zmagały się ze sobą, zaś Gestapo i NKWD cały czas współpracowały (tajna konferencja w Zakopanem itd.)
Od prawie ćwierćwiecza Rosja i Niemcy nie rozluźniają braterskiego uścisku. Piłsudski przed takimi uściskami ostrzegał: "Polska za czasów Katarzyny i Fryderyka doświadczyła na własnej skórze co znaczy, gdy dwaj jej najpotężniejsi sąsiedzi dogadują się" (1934). Dziś symbolem tego dogadania jest antypolski bałtycki rurociąg. Kiedy więc czytam o rzekomym "polsko - niemieckim pojednaniu" mam tzw. mieszane uczucia. T. Szarota dopiero co twierdził w "Rzeczpospolitej", iż pewne małżeństwo polsko - niemieckie "jest najlepszym świadectwem polsko - niemieckiego pojednania". Tymczasem dla wielu Polaków osobowym symbolem "pojednania" jest Donald Tusk, bo "w domu Tusków jeszcze po wojnie kolędy śpiewało się po Niemiecku" (W. Wencel, 2011); A. Maksymowicz: "Polski premier podczas zlotu Ziomków Sudeckich (Sudetendeutscher Tag) w Ausburgu był chwalony przez Erikę Steinbach i rzecznika Bernda Posselta, który rzekł; <Donald Tusk ma niemiecką rodzinę i jest naszym ziomkiem (...), człowiekiem zafascynowanym śladami niemieckiej historii>" (2011). Szkoda, iż nie polskiej, a przynajmniej, że nie w tym samym stopniu, bo może uniknęlibyśmy takich draństw jak "przedwyborczy spot PO, na którym pokazano mapę Polski, ale bez wyspy Wolin i bez Świnoujścia" (M.Miszalski, 2009). Dla mnie symbolem osobowym "pojednania" z Germanią jest funkcjonariuszka Lufthansy, którą poprosiłem o odprawę na lotnisku w Dreźnia (29 sierpnia rano). Być może rozwścieczona faktem, że nie odprawiliśmy się sami przy maszynie lotniskowej - dostała furii (rzucała naszymi dokumentami, warczała, pieniła się), demonstrując co myśli o Polakach. Zachowałem kamienny spokój (wbrew własnej naturze), bo nie chciałem repliki z Rokity - wiedziałem, iż jedno mruknięcie przywołujące tę rozszalałą Niemkę do porządku, spowoduje wezwanie strażników, "glebę" i fotografię kolejnego agresywnego Polaka w gazetach Niemieckich. Takie babska zatrudnia się teraz do roboty z lotniskowym komputerem, a nie z obozowym pejczem, bo czasu zmieniły się ciut.