No to, panowie, koniec zabawy
Właśnie kończy się wieloletnia fiesta. Teraz będziemy musieli zapłacić za nią rachunek
Pisząc te słowa, nie znam wyniku wyborów, ale wiem, wobec jak potężnych problemów stanie nowa koalicja rządząca bez względu na to, kto by ją tworzył: Platforma Obywatelska czy Prawo i Sprawiedliwość.
Na wstępie, właściwie od razu można wyrzucić do kosza projekt budżetu państwa na rok 2012, którego jeszcze kilka dni temu z taką pasją (i nieodpowiedzialnością) bronił jego autor – minister finansów Jacek Rostowski, jak sądzę, dobrze wiedząc, że staje w złej sprawie.
W przyszłorocznym budżecie może zabraknąć co najmniej 15–20 mld zł i nie bardzo wiadomo, skąd je wziąć, jeśli chcieć spełnić obietnicę złożoną przez szefa polskich finansów Komisji Europejskiej – o obniżeniu deficytu budżetowego w 2012 r. do 2,9 proc. W każdym razie zaskórniaki (choćby te z Funduszu Rezerwy Demograficznej) zostały już w większej części przejedzone przez ekipę Donalda Tuska w latach 2007–2011, a na wpływy z prywatyzacji w sytuacji, gdy na giełdach rządzą niedźwiedzie, też nie ma co liczyć.