Logika Oburzonych vs logika liberalizmu
Co to właściwie takiego ten „neoliberalizm”, który oburza Oburzonych? I czym się różni od liberalizmu bez „neo”?
Wiem, mam tutaj pisać felietony, a nie referaty, ale skoro sprawa jest na czasie, chwilę poteoretyzuję. Trzeba przecież jakoś uściślić termin, do którego nikt się nie przyznaje. Nie ma żadnego manifestu neoliberalizmu ani jego świętej księgi. Nikt też sam o sobie nie mówi: „jestem neoliberałem”. To obelga rzucana na wrogów, rodzaj piętna wypalanego z wyroku rewolucyjnych trybunałów przedstawicielom obalanego porządku.
W istocie to, co nazwano „neoliberalizmem”, nie jest żadną – jak się czasem słyszy – ideologią, tylko praktyką rządzenia. Praktyką, która szczególnie upowszechniła się po upadku sowieckiego komunizmu, a która wynikła z połączenia dwóch całkowicie rozbieżnych tendencji. Z jednej strony, sukces reaganomiki i thatcheryzmu w konkurencji z leninizmem uznano za oczywisty i niepowtarzalny dowód na to, że w gospodarce nic innego niż wolny rynek nie działa. To jest komponent „liberalizm”.