Arabska wiosna, amerykańska jesień
Nie mają lidera ani sprecyzowanych żądań. Tysiące Amerykanów od tygodni protestują jednak w kilkuset miastach, bo uważają, że USA przestały być krajem równych szans
Na tle amerykańskiej flagi stoi Temida. Po policzku spływa jej łza. Nóż przy jej gardle trzyma bowiem Wujek Sam, zmuszając ją, aby na wadze bogini sprawiedliwości to dolar był najcięższy. Jeden z tysięcy plakatów namalowanych przez sympatyków Ruchu Oburzonych świetnie wyraża ich główny postulat. – Żądamy odcięcia polityków od korporacyjnego kapitału, który korumpuje rząd, kongresmenów i senatorów – opowiada „Uważam Rze” 20-letnia studentka stosunków międzynarodowych Tasha Poinsate. – Chcemy podwyższenia podatków dla bogaczy i wielkich korporacji, aby zebrać pieniądze na pomoc tym, którzy nie są w stanie związać końca z końcem. Najbiedniejsi cierpią bowiem po części z powodu nieodpowiedzialnej polityki bankowców – dodaje.
– Głównym celem naszego ruchu jest stworzenie społeczeństwa, w którym ludzie będą mieli równe szanse, a także zyskają dostęp do opieki zdrowotnej i edukacji – podkreśla Tasha. Demonstranci wskazują na dziewięcioprocentowe bezrobocie i rekordowo wysoką liczbę Amerykanów żyjących poniżej progu ubóstwa.
Od Wall Street po Alaskę
Chociaż protesty zaczęły się w Hiszpanii, to dopiero wielkie demonstracje na nowojorskiej Wall Street nagłośniły ruch tak bardzo, że protestami zainteresowały się największe światowe media. Namiotowe miasteczka Oburzonych i uliczne demonstracje rozlały się zaś szybko na ponad 1500 amerykańskich miast. Ruch Okupuj Wall Street zamienił się więc w ciągu kilku tygodni w ruch Okupuj...: Chicago, Boston, Filadelfię, Los Angeles, Denver, Miami, Waszyngton etc.