Bluesowi bracia z wizytą w muzeum
Koncert Erica Claptona z Wyntonem Marsalisem jest nostalgiczny. Ale brak w nim spodziewanego ognia
Uniwersum bluesa wydawało się idealnym terenem dla spotkania legendy rockowej gitary ze słynnym trębaczem jazzowym. Muzyka Afroamerykanów z południa USA jest istotną inspiracją dla obu znakomitych artystów.
Wynton Marsalis urodził się nawet w Nowym Orleanie. 50-letni dziś trębacz często wraca do historii swych przodków oraz muzyki wyrażającej ich los – a więc bluesa właśnie. W 1997 r. zdobył Nagrodę Pulitzera za oratorium „Blood on the Fields”, w 2007 r. wydał płytę „From the Plantation to the Penitentiary”. Amerykanin swobodnie czuje się w muzyce klasycznej, ale głównym polem jego aktywności pozostaje jazz. Podziwiany jako wirtuoz trąbki, kompozytor, bandleader budzi kontrowersje jako zdeklarowany zwolennik tradycji, sprzeciwiający się wszelkim mieszankom stylistycznym. To on właśnie ośmielił się skrytykować Milesa Davisa za ukłony w stronę muzycznej mody. Keith Jarrett zarzucił mu sprzeniewierzenie się fundamentalnej idei jazzu, jaką jest stały rozwój. Złośliwcy nazywają go kustoszem jazzu. Cztery lata temu zachwycił Warszawę, grając z Lincoln Center Jazz Orchestra na Torwarze odświeżone standardy epoki swingu i bebopu, ale podczas wcześniejszych przyjazdów usypiał jazzem tyleż pięknym, co akademickim.