Szpileczki Franka
Tomasz Frankowski strzelił w lidze już 156 goli. Lepsi byli tylko Ernest Pol, Lucjan Brychczy i Gerard Cieślik
Strzelał bramki od Chicago po Nagoję. Skreślali go, przepadał, ale zawsze wracał. Tomasz Frankowski ma już więcej goli na koncie w polskiej lidze niż Włodzimierz Lubański.
Na taką głośną radość jak po golu sprzed tygodnia, którym wyprzedził Lubańskiego, pozwala sobie rzadko. Frankowski to Buster Keaton naszego futbolu: mina niewzruszona, głosu nie podnosi, ale wbija szpileczkę za szpileczką. Wywiady z nim nigdy nie są nudne, bo ma poczucie humoru i nie boi się zadzierać z ludźmi ze środowiska. Zwłaszcza z trenerami, którzy go nie doceniali, a tych nie brakowało. Narzekali, że za mikry, za mało walczy. Janusz Wójcik i Jerzy Engel szybko zniechęcali się do niego w reprezentacji, choć strzelał dla Wisły Kraków gola za golem. Paweł Janas ugiął się pod presją mediów i kibiców krzyczących: „Franek do kadry”. Wystawiał Frankowskiego, a ten zdobywał bramki, które zapewniły Polsce awans do mundialu 2006. Ale już na mistrzostwa trener go nie zabrał. Do dziś się unikają.
W klubach też bywało różnie. W hiszpańskim Elche bardzo dobrze, w angielskich Wolverhampton i w Chicago Fire – źle. Drugiego takiego podróżnika wśród najlepszych polskich piłkarzy znaleźć trudno: wychowanek Jagiellonii Białystok z grupy słynnego trenera młodzieży Ryszarda Karalusa zaczął od francuskiego RC Strasbourg, potem była Japonia, gdzie w Nagoi w klubie Grampus Eight trenował u zaczynającego wielką karierę Arsene’a Wengera. Wrócił szybko do Francji, do niższych lig, zakręt kariery robił się coraz ostrzejszy, ale szczęśliwie ktoś sobie o nim przypomniał w Wiśle, odbudowywanej właśnie za pieniądze kablowego potentata Bogusława Cupiała.
Wiśle zawdzięcza najwięcej. Tu zdobywał mistrzostwa, tytuły króla strzelców i 115 bramek, z Maciejem Żurawskim tworzył najważniejszą parę w najnowszej historii ekstraklasy. Rozumieli się na boisku bez słów, choć poza nim każdy szedł w swoją stronę. Żurawski przyznał kiedyś, że nawet nie zna numeru telefonu Tomka.
Za to przyjaźń z pomocnikiem Wisły Mirosławem Szymkowiakiem przetrwała lata. Razem prowadzą dziś w Krakowie Akademię Piłkarską 21. Frankowski jest w nią na razie mniej zaangażowany, bo jego powrót do polskiej ligi po nieudanych sezonach w Wolverhampton i Chicago okazał się nie końcem, ale początkiem nowej opowieści. Trafił do Jagiellonii, w której 19 lat temu debiutował w lidze. Pomógł uratować ją przed spadkiem, zagrał z nią w europejskich pucharach, a w ostatnim sezonie walczył o mistrzostwo. Po powrocie w 2009 r. strzelił w lidze już 40 goli. Razem 156, przed nim w klasyfikacji wszech czasów są tylko Ernest Pol, Lucjan Brychczy i Gerard Cieślik. Franciszek Smuda wziął go do kadry na trenera napastników.
Frankowski ma 37 lat, na piłkarza rośnie jego dziesięcioletni syn Fabian. Myślał o zakończeniu kariery po obecnym sezonie. Pewnie zmieni zdanie i będzie gonił Cieślika, który w lidze strzelił 167 bramek.