Złość na polską niewinność
Wciąż nieliczni wiedzą, że – co przypomniał ostatnio w swej doskonałej książce „Skrwawione ziemie” Timothy Snyder – pierwszymi ofiarami ludobójstwa w państwie Stalina byli Polacy. Nawet on jednak, pisząc tyle o zbrodniach i okrucieństwach lat 30. i 40. w tej części Europy i starając się dostrzec wszystkie ofiary przemocy, pominął ludobójstwo na Wołyniu.
Po 1989 r. Polacy dali sobie wmówić, że w ich rozumieniu historii za dużo jest martyrologii. Że wciąż pamiętają o klęskach, ranach, cierpieniach. Wielkie media postanowiły na nowo wychować społeczeństwo, posługując się pedagogiką wstydu i hańby. Ileż to czytałem tekstów, których autorzy stawali na głowie, byle wykazać, że polska niewinność w czasie wojny była względna i że Polacy zasłużyli sobie także na miano „narodu sprawców”. Nic dziwnego, że przy takim podejściu brakowało elementarnego namysłu nad pytaniem: dlaczego akurat Polacy tak często bywali skazani na śmierć i wyginięcie? Czy był jakiś wspólny mianownik Katynia, Pawiaka i Wołynia? Drugie pytanie zdaje się być nie mniej ważne: dlaczego we współczesnej Polsce owa polska ofiara jest odrzucana, wykpiwana, ba, zwalczana? Jak to się dzieje, że zamiast się nią szczycić, zamiast mówić o polskiej niewinności, obnosić się z nią na prawo i lewo, właśnie obnosić, bo to jest coś, co światu należy pokazywać, a nie chować wstydliwie, ale go kłuć tą niewinnością w oczy; zamiast mówić i chwalić się tym, że w czasie próby dzięki polskiej tradycji ogół narodu znalazł się po właściwej stronie, zamiast więc o tym mówić, tak się o tym milczy? Zamiast podkreślać polską zdolność dostrzegania w dziejach moralnego dramatu, zmagań dobra ze złem, tak łatwo przyjmowano banalną opowieść o tym, że wszyscy zostali zbrukani winą?
Pytanie o niewinność kieruje do pytania o rdzeń polskości. Co aż tak rozsierdzało oprawców? Nie stanowiliśmy potęgi, nie budowaliśmy imperium. Polacy nawet – sądzę – nie budzili strachu. Polacy złościli i denerwowali. Tylko co właściwie było tym, powiem to dosadnie, najbardziej wkurzającym elementem polskości? Chyba umiłowanie wolności. I ściśle z nim złączone przekonanie, że ta wolność, to prawo mówienia „nie”, ta suwerenna postawa ducha, który z samej potrzeby samoutwierdzenia i autonomii na podległość się nie zgodzi, wyraża się w dążeniu do narodowej niepodległości. Jak zauważył w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Nikita Pietrow ze stowarzyszenia Memoriał, „cały naród polski, a nie tylko obszarnicy, bronił w 1920 r. swojego kraju”, co stało się powodem eksterminacyjnej decyzji Stalina 17 lat później. Skoro tak, to odpowiedź na drugie pytanie nasuwa się sama. Niechęć do pamiętania o polskich ofiarach byłaby znakiem, że to, co najbardziej polskie, w Polakach osłabło i zmarniało. Czy można się z tym pogodzić?