Co dalej, Italio
Groźba bankructwa państwa zmiotła ze sceny premiera Berlusconiego i jego rząd. Z głębokiego kryzysu kraj ma wyprowadzić apolityczny profesor ekonomii Mario Monti, ale zadanie jest niełatwe
Włoska klasa polityczna w śmiertelnym klinczu walki o władzę co najmniej od lata sprawiała wrażenie ludzi zbyt zajętych tymi zapasami, by dostrzec nadciągającą katastrofę. Wieszczył ją tzw. spread, czyli różnica w oprocentowaniu niemieckich i włoskich dziesięcioletnich obligacji państwowych. Od lata wiadomości o spreadzie otwierają we Włoszech dzienniki radiowe i telewizyjne, bo to wskaźnik, który informuje, ile Italii przyjdzie zapłacić za obsługę horrendalnego długu publicznego (1,9 bln euro).
Można ten wskaźnik interpretować również jako stopień zaufania rynków do włoskich papierów dłużnych w porównaniu z obligacjami solidnych Niemiec. Od lata rozziew dramatycznie powiększał się, a rząd pośród karczemnych kłótni z opozycją, ze związkami zawodowymi, awantur wewnątrz koalicji rządzącej między partią Berlusconiego Lud Wolności a Ligą Północną wydał z siebie kolejno aż pięć ciągle poprawianych
i sprzecznych wersji ustawy oszczędnościowej. Ta ustawa była bardzo rozczarowującym, złym kompromisem, bo mówiła wyłącznie o cięciach i oszczędnościach, a nie wspominała niczego konkretnego o niezbędnych strukturalnych reformach państwa, które nadal wydaje więcej pieniędzy, niż ich ściąga. Ustawa była równocześnie wyrazem niemocy włoskiej klasy politycznej, która nawet w obliczu katastrofy grożącej finansom państwa nie potrafiła zdobyć się na konieczne, choć bolesne reformy.
Koniec starego układu
Jeśli przyjąć dość ryzykowne założenie, że rynki reagują logicznie i takie wskaźniki jak spread czy stan giełdy mogą służyć też za cenzurki wystawiane gospodarczym i ekonomicznym przedsięwzięciom rządu, gabinet Berlusconiego za tę ustawę dostał pałę, a na dodatek nieprzyjemną uwagę do dzienniczka wpisały Unia, MFW i EBC. Spread ciągle rósł, Berlusconi wezwany do Brukseli zamiast konkretów przedstawił list intencyjny, aż wreszcie w piątek 4 listopada państwu włoskiemu zajrzało w oczy widmo bankructwa. Koszta obsługi długu publicznego, czyli nowych pożyczek, by spłacić odsetki za stare, podskoczyły do ponad 7,5 proc., a za granicę bezpieczeństwa i wypłacalności przyjmuje się 7 proc. Italia do kwietnia 2012 r. musi zaś w ten sposób „obsłużyć” ponad 200 mld euro długu, a niedługo potem dalsze 150 mld.