Oni też walczyli
Zmarł ostatni polski uczestnik Bitwy o Anglię – doniosły media. Warto jednak pamiętać o innych naszych lotnikach w siłach aliantów
Tysiąc dwieście siedemdziesiąt dziewięć startów. Tysiąc dwieście siedemdziesiąt dziewięć lądowań. Prawie tysiąc godzin w powietrzu. Za dnia, nocą, czasem w pięknym słońcu, czasem w ulewnym deszczu. Mimo to o nim i jego kolegach praktycznie się nie mówi – los chciał, że dla Royal Air Force (formalnie dla Polskich Sił Powietrznych) zaczął latać w 1941 r., kilka miesięcy po tym, jak oficjalnie zakończyła się najgorętsza faza wielkiej batalii lotniczej hitlerowskich Niemiec i Wielkiej Brytanii.
– Mówiąc o polskich lotnikach na Zachodzie, wszyscy mają na myśli tylko Bitwę o Anglię, a przecież my lataliśmy tam aż do 1945 r. – mówi z lekkim rozżaleniem 90- letni dziś chorąży Franciszek Malczewski. – I także ryzykowaliśmy życie – dodaje. Tak naprawdę jego losy wojenne to gotowy scenariusz na trzymający w napięciu film akcji. Mając 16 lat, w 1937 r., po ukończeniu szkoły powszechnej wstąpił do Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy.
– Latać w górze, pod niebem, to marzenie i zaszczyt dla każdego chłopaka – mimo sędziwego wieku zaczyna mówić głośniej, a w jego oczach pojawiają się iskierki. Snuje opowieść o tym, jak w czasie wielkiej fali rozkwitu i popularności awiacji, która nasiliła się w II Rzeczypospolitej w latach 30., zaszła poważna zmiana. – Wcześniej każda matka chciała mieć dwóch synów: tak by jeden mógł zostać oficerem kawalerii, a drugi księdzem. To się zmieniło i gdy dorastałem, każda kobieta chciała mieć dwóch synów lotników – wspomina, mrużąc oczy.