Polska AAA, czyli polish fiction
Jak dziś mogłaby wyglądać zreformowana Polska i co oznaczałoby to dla przeciętnego Polaka?
Donald Tusk zapowiedział w exposé przeprowadzenie w tej kadencji parlamentu części zmian, które mógł i powinien był przeprowadzić już w poprzedniej. A precyzyjnie mówiąc: które mogły i powinny były przeprowadzić także wcześniejsze rządy. By nie sięgać do zarania III Rzeczypospolitej, wymienię tylko najważniejsze gabinety spośród ostatnich: Leszka Millera (choć ten rządził tylko dwa i pół roku) i Jarosława Kaczyńskiego (który rządził niecałe półtora roku).
Nowy-stary premier, który ma za sobą aż cztery lata reformatorskiej bezczynności (bo na plus zaliczyć mu można w tej materii chyba tylko chwalebną likwidację emerytur pomostowych), zapowiada zatem przeprowadzenie kilkunastu reform strukturalnych i działań oszczędnościowych, bez których – o czym od dawna wiadomo wszystkim, którzy chcą to wiedzieć – Polska nie tylko nie ma szans na szybki rozwój, ale z pewnością nie obroni się przed szalejącym w Europie gospodarczym tsunami.
Kraj dobrego biznesu
Zaanonsowane przez Tuska przeobrażenia są więc niezwykle potrzebne, ale – po pierwsze – mocno spóźnione, a przez to mogą się okazać niewystarczające, po drugie – wiele z nich brzmi bardzo niejasno (choćby te odnoszące się do rolników), a po trzecie – ten premier nie zrealizował tylu swoich przyrzeczeń, że i te są na razie po prostu tylko jego kolejnymi obietnicami. Aż tyle, ale też – w przypadku Donalda Tuska – tylko tyle.
No dobrze, a jak w takim razie wyglądałaby zreformowana Polska i co to oznaczałoby dla przeciętnego Polaka? To niełatwe zadanie, ale spróbujmy wyobrazić sobie Polskę u schyłku A.D. 2011, zreformowaną jak mało który kraj na świecie. Polskę modelowo odporną na wszelkiego rodzaju kryzysy, Polskę – kraj wzorcowy.