Czas rekonkwisty
Mariano Rajoy został premierem za trzecim podejściem. Socjaliści zostawili mu kraj w stanie rozkładu
José Luis Rodríguez Zapatero przybył do lokalu wyborczego 20 listopada o godz. 10.55 w towarzystwie swojej żony, śpiewaczki operowej Sonsoles Espinosy. Od rana nad Madrytem wisiały ciężkie, czarne chmury. Mimo paskudnej pogody premiera Hiszpanii przywitała przed budynkiem setka osób – zarówno fanów, jak i przeciwników. Okrzyki poparcia mieszały się z głośnymi inwektywami. Zapatero wszedł do środka, uśmiechnął się w stronę fotoreporterów i z ulgą wrzucił kartkę do przezroczystej urny – po raz ostatni jako szef rządu.
Dziewięć godzin później wybory do Kortezów się skończyły. Skończył się także zapateryzm: epoka zrazu kojarzona z kontrowersyjnymi zmianami obyczajowymi, która przejdzie jednak do historii jako okres upadku jednego z największych krajów Europy. Tej samej Hiszpanii, która jeszcze kilka lat temu chełpiła się swoim „cudem gospodarczym”.
20 listopada socjaliści przegrali sromotnie. Dostali 28 proc. głosów, podczas gdy prawicowa Partia Ludowa (PP) Mariano Rajoya – 44 proc. Zapatero od dłuższego czasu przeczuwał, co się święci. Gdy ogłaszał w lipcu przedterminowe wybory, zapowiedział, że nie będzie po raz trzeci ubiegał się o fotel premiera. Wystawił do boju (a raczej wysłał na samobójczą misję) swojego zausznika, wicepremiera Alfredo Péreza Rubalcabę. Ale tym razem przed dwucyfrową porażką lewicy nie uratowałby nawet Iker Casillas.
Lokal wyborczy, w którym państwo Zapatero oddali swój głos w tamtą deszczową niedzielę, mieścił się w Szkole Matki Bożej Dobrej Rady, prowadzonej przez zakon augustianów. Szkole katolickiej, gdzie krucyfiks – symbol, z którym Zapatero tak uporczywie walczył przez minione siedem lat – wisi nad tablicą w każdej klasie. Hiszpanie posłuchali najwyraźniej „dobrej rady” i odsunęli socjalistów od władzy.
Ale wielu dobrych rad – i wsparcia całego batalionu świętych – będzie też potrzebował Mariano Rajoy, który wkrótce dostanie od króla Juana Carlosa misję sformowania nowego gabinetu i uchronienia ojczyzny przed bankructwem. Jedno jest pewne: jako katolik urodzony w Santiago de Compostela może liczyć co najmniej na pomoc świętego Jakuba.