
Tak działa ten system
Media przestały być osobną, czwartą władzą. Są po prostu częścią systemu rządzącego. I w coraz większym stopniu posłusznym jego narzędziem
Żeby zrozumieć rolę, jaką pełnią w naszym kraju media, trzeba się cofnąć do czasów „karnawału »Solidarności«”. Pomiędzy sierpniem 1980 a grudniem 1981 r. w obozie władzy panował lęk, a w „Solidarności” nastrój euforii; jedno i drugie okazało się nieuzasadnione. Lęk władzy zrodził się z obawy, że – jak ostrzegał towarzyszy Wojciech Jaruzelski w Sierpniu ’80 – jeśli stanie 500 albo i więcej zakładów pracy, to w PRL nie ma dość wojska i milicji do ich spacyfikowania. Pewność siebie „Solidarności” zaś z przekonania, że dziesięciomilionowego ruchu społecznego nie da się zastraszyć ani tym bardziej złamać siłą.
Tymczasem wprowadzenie stanu wojennego przebiegło dość gładko i przy minimalnym oporze. W ciągu miesięcy dzielących sierpień od grudnia udało się skutecznie zabić w Polakach wolę oporu. Dokonały tego nie czołgi i nie SB, ale telewizja.
Do roku 1980 oficjalny obraz PRL miał zawsze charakter sielankowy. W Polsce nie zdarzały się żadne nieszczęścia czy przestępstwa, nie było katastrof ani klęsk żywiołowych. Cenzura zatrzymywała nawet zdjęcia z wypadków drogowych. „Stal się leje, moc truchleje, na kombajnie chłop się szkoli” – podsumowywał telewizyjny przekaz owych lat Jacek Kleyff; złe wiadomości przychodziły tylko z USA i ewentualnie Gwatemali.
Przełożenie wajchy
Po sierpniu nastąpiło gwałtowne – mówiąc dzisiejszym językiem – „przełożenie wajchy”. Każde przestępstwo, każdy wypadek, każdy przejaw chaosu nagłaśniano jak najintensywniej w „Dzienniku Telewizyjnym”, a jeśli akurat nie znajdowano w raportach dnia bulwersującego wydarzenia, fabrykowano je. W jedynym, oglądanym przez ponad 20 mln Polaków programie informacyjnym PRL i w całym przekazie jej mediów dzień po dniu królowały obrazy zdziczenia, anarchii, rozpasanej przestępczości. Pokazywano puste półki (skutek ciągłych strajków, jak objaśniano), dyrektorów elektrociepłowni rozkładających bezradnie ręce, że gdy przyjdą mrozy, koksu wystarczy na dwa–trzy dni (skutek ciągłych strajków), szczegółowo relacjonowano bestialskie zgwałcenie i zamordowanie kobiety w okolicach dworca w Rzeszowie, w komentarzu łącząc ten przejaw zwyrodnienia z podważaniem przez „Solidarność” autorytetu władz i zniesławianiem organów ścigania.