Śmierć jak spektakl i oblicza brutalności
Ostateczne pożegnanie ze światem, cierpliwie wcześniej inscenizowane, jakby to miała być próba generalna w teatrze? Czemu nie... W „Restless” Gusa Van Santa Annabel umiera na raka mózgu, a dopiero co poznany Enoch towarzyszy jej przez ostatnie trzy miesiące życia. Oboje są niekonwencjonalni. Annabel jest tak pogodzona ze swoją śmiertelną chorobą, że potrafi się beztrosko bawić czy uczyć na pamięć kolejnych łacińskich nazw ptaków wodnych. Fascynują ją Karol Darwin i porządek natury, uważa się za jego duchową spadkobierczynię. Otoczenie przyjmuje ich cudowny indywidualizm z całą dobrocią inwentarza. „Inne może być dobre” – stwierdza siostra umierającej i choć przebija z tego zdania brak pewności, to brzmi to również jak manifest amerykańskiego kina niezależnego, które roi się od fantastycznie ekscentrycznych postaci.
Bardzo nietuzinkowy dramat „Attenberg” Athiny Rachel Tsangari budzi jeszcze silniejsze skojarzenia przyrodnicze. Ten świetny grecki obraz dowodzi, że jesteśmy częścią królestwa zwierząt. Opowieść o Marinie (nagrodzona w Wenecji francuska debiutantka Ariane Labed), młodej kobiecie wykluwającej się z kokonu psychicznych ograniczeń i seksualnej niedojrzałości, stającej w obliczu rychłej śmierci ojca, to również błyskotliwe formalnie pożegnanie z wiekiem XX, przez owego ojca architekta symbolizowanym – z jego wiarą, nadzieją, idealizmem.