Lepiej za dużo nie wiedzieć
Wywiad rzeka z Tadeuszem Konwickim uświadamia, jak wiele tracimy na jego milczeniu
Swoją ostatnią jak dotąd książkę „Pamflet na siebie” Tadeusz Konwicki opublikował 16 lat temu. Od tej pory autor „Małej apokalipsy” konsekwentnie milczy. Jest w tej postawie ukryty wymowny komentarz: polska rzeczywistość ostatnich kilkudziesięciu lat nie jest godna literackiego opisu. Być może właśnie dlatego czytelnicy i krytycy cały czas mają nadzieję, że ów mistrz uszczypliwego moralizatorstwa i ironiczny erudyta, jeden z ostatnich prawdziwych autorytetów literackich, w końcu przemówi. I oto przemówił – udzielając Przemysławowi Kanieckiemu wywiadu. Wszystkich, którzy wydali jęk zawodu, oczekując kolejnej powieści Konwickiego, warto uspokoić – publikacja „W pośpiechu” jest co najmniej równie frapująca co „prawdziwe” książki tego autora.
W dużej mierze jest to zasługa wytrawnego rozmówcy – Kaniecki jest nie tylko specjalistą od twórczości Konwickiego, ale też jego przyjacielem. Pomimo różnicy wieku rozmówcy doskonale się rozumieją , co Kaniecki wykorzystuje, nagabując swojego interlokutora o coraz odważniejsze wyznania. Konwicki opowiada więc ochoczo o sobie i swojej twórczości – opisuje dzieciństwo na Wileńszczyźnie, epizod partyzancki, uwikłanie w socrealizm i późniejsze otrząśnięcie się z politycznych złudzeń.
Często pozwala sobie na zaskakujące stwierdzenia, wspominając z rozrzewnieniem PRL-owską politykę kulturalną, dzięki której mógł zrealizować swoje „zachcianki” filmowe („Wykorzystałem nieszczęście PRL-u dla swoich niezdrowych ambicji”) czy komentując własną twórczość literacką. Autoironia i dystans to zresztą stałe narzędzia retoryki Konwickiego, który lubi żartować i z siebie, i ze swojego rozmówcy, do którego puszcza co chwilę oko: „Pan patrzy bardzo przenikliwie, ale pytania pana są na razie wątłe”.