Odmawiam naprawiania świata
Szczepan Twardoch, pisarz i publicysta, mówi o tym, co jest istotą literatury i jak wpływają na nią traumy narodowe
Czy zgadza się pan z opinią, że literatura bardzo często bywa w Polsce zakładniczką sporów politycznych?
Owszem. Zresztą w pewnych sytuacjach dostrzeganie politycznej czy ideologicznej funkcjonalności literatury może oznaczać po prostu trafną obserwację. Przecież są pisarze zaangażowani w jakąś sprawę: prawicową czy lewicową. Tym niemniej jestem przekonany, że prawdziwa literatura przekracza podziały polityczne. Świat jest bowiem znacznie bardziej skomplikowany niż dychotomia „prawica – lewica”. A dobre książki opisują rzeczywistość, więc musi tę złożoność świata uwzględniać. Wydaje mi się, że wartość literatury jest często funkcją jej czułości na niuans, detal, odcień.
Czyli dobry pisarz rezygnuje w swojej twórczości z zaangażowania na rzecz jakiejś zobiektywizowanej wizji?
Nie wiem, czy musi rezygnować. Musi jednak umieć przekroczyć własny światopogląd, przekroczyć samego siebie, zdystansować się od własnego stanowiska, własnej kondycji. Chodzi o krytyczną refleksję nad obrazem świata, w który się wierzy. To jest jak z naszą cywilizacją, powiedzmy, euro-atlantycką, która ciągle jeszcze występuje w roli jakiegoś kulturowego hegemona względem reszty świata, gdyż chyba jako jedyna cywilizacja zdolna jest samej sobie nieustannie zaprzeczać. Tym się różni od innych cywilizacji, że poddaje samą siebie w wątpliwość i do samej siebie ma dystans. Stąd, jak mi się wydaje, bierze się jej twórczy potencjał.
Czy to miara dojrzałości?
Tak. Człowiek, wchodząc w dorosłość, poszukuje czegoś, co mu wyjaśnia i porządkuje świat, a więc światopoglądu. Ponieważ podaż światopoglądów jest duża, więc zawsze jakiś można sobie wybrać. I można później przy nim zostać, już na zawsze, można go też na różne sposoby przekraczać, poddając swoje przekonania w wątpliwość. Nie po to, żeby je zastąpić innymi, lecz by zdobyć się na dystans do rzeczywistości i do samego siebie. Jeśli człowiek się z tym pogodzi, wówczas zaczyna się jakaś przygoda ze światem, z życiem. I tu dochodzimy do różnicy między literaturą a propagandą. Propaganda, nawet literacka, ma funkcję perswazyjną. Dla wzmocnienia perswazji jej obraz świata musi być czarno-biały, dla łatwiejszego utożsamienia się z bielą. Zaś literatura jako taka nie przekonuje do niczego, niczego nie perswaduje. Literatura jako taka mówi jakąś prawdę o świecie, której nie da się wyrazić inaczej, dyskursywnie, i aby tę prawdę powiedzieć, potrzebuje niuansu i wątpliwości.