Chorągiewka z Biłgoraja
Skrajna lewica cieszy się, że ma wreszcie lidera – Janusza Palikota. Może za wcześnie. To nie jest człowiek przywiązany do swoich poglądów. Ma już za sobą kilka wolt
W 2004 r. Janusz Palikot wyznał: „W maju byłem na górze Athos. Przez sześć dni chodziłem od klasztoru do klasztoru. Brałem udział w wielogodzinnych nabożeństwach nieszporów i jutrzni (...). Jako nieortodoksyjny katolik nie mogłem przekroczyć granicy sieni. Przeziębiłem się. A jednak wróciłem do kraju wzmocniony, spokojny, zrównoważony, pogodny”. Wtedy to jako sprawny katolicki biznesmen udzielał rad w zakresie etyki biznesu na łamach dodatku do „Tygodnika Powszechnego” – „Ucho Igielne”. W cyklu felietonów „Pomysły Palikota” miał uczyć biznesu po chrześcijańsku.
Palikot, producent wódki, który pierwsze pieniądze zrobił na zbijaniu europalet w Biłgoraju, wtedy wyczuwał koniunkturę na konserwatyzm. Nosił angielskie marynarki, krawaty zastępował wyszukanymi apaszkami, a w Jabłonnie pod Lublinem kupił dawny dwór, mający stać się siedzibą rodu i fundamentem nowego wizerunku. Lubił prowadzić dyskusje o filozofii i sztuce, podpierając się często faktem, że filozofię studiował na KUL. Do opinii publicznej rzadziej przedzierał się fakt, że edukacja na tej uczelni była stosunkowo krótka, gdyż szybko zamienił KUL na Uniwersytet Warszawski. Prowadził równolegle wiele interesów, z rozmaitych gałęzi rynku. Skąd to usilne dążenie do znalezienia się na liście milionerów? Odpowiedź można znaleźć w jednym z jego felietonów w „Tygodniku Powszechnym”: „Ludzie zakładają firmy na ogół po to, aby zrealizować różne swoje ambicje, by udowodnić, że są coś warci w środowisku, w którym wyrośli, by wyrwać się z biedy, zdobyć określoną rangę społeczną, no i oczywiście zarobić pieniądze. Niezależnie jednak od powodów, dla których powstają firmy, istnieją one po to, aby wygrywać ze swoimi konkurentami. Kto tego nie pojmuje, ten znika, a jego miejsce zajmują inni, bardziej ambitni przedsiębiorcy”.