Poeta budżetu
Minister Rostowski znowu zmniejsza dług publiczny – na papierze. Tym razem podchodząc kreatywnie do kursu przeliczeniowego
Dotąd zadłużenie denominowane w walutach obcych wpisywano do statystyk, przeliczając je po kursie obowiązującym na koniec roku. A minister zaproponował właśnie, żeby przeliczać po kursie średnim z całego roku. Sprawa jest prosta; w ostatnich latach na sam koniec roku złoty gwałtownie „się umacniał” – biorę te słowa w cudzysłów, bo każdy wie, że nie „się”, tylko umacniała go interwencja czasem banku centralnego, a czasem BGK, które wyprzedawały posiadane zasoby waluty tylko po to, aby na chwilę zbić kurs i poprawić rządowi statystyki.
W chwili obecnej, gdy spekulacyjna gra na złotym wydaje się bardziej niż zwykle obiecująca z tak zwanych przyczyn „obiektywnych”, a powtarzalność walki o chwilową zniżkę kursu na koniec grudnia skłonić może spekulantów do zaangażowania takich środków, przy których NBP i BGK zwyczajnie pękną i przetrwonią tylko beznadziejnie resztę rezerw, taka interwencja mogłaby się okazać samobójstwem. Może i dobrze, że rząd chce tym razem mataczyć inaczej. Ale nie chodzi tu wcale o troskę o nasze zapasy dewiz. Chodzi, jak zwykle w przypadku tej władzy, o pic.
Złoty w chwili, gdy piszę te słowa, obija się w przedziale 4,50–4,55 za euro. Analitycy zgodnie przewidują, że będzie słabł dalej. Niektórzy wróżą nawet na koniec roku kurs w okolicach 5 zł za euro. Średnia z roku wypadłaby oczywiście znacznie gorzej – gdzieś w granicach 4,20. W skali naszego zadłużenia to poważna różnica, czy każdy milion euro długu zaksięgujemy jako 5 mln zł, czy tylko cztery miliony dwieście. W tym pierwszym przypadku byłoby jeszcze trudniej rządowi przekonać samego siebie, że konstytucyjny próg 55 proc. stosunku długu publicznego do PKB nie został przekroczony. Tym bardziej że oficjalnie, przypomnijmy, według niezwykle skomplikowanych obliczeń potwierdzonych autorytetem GUS, obecnie nasz dług publiczny wynosi 54,9 proc. PKB.