Smoleńsk: co z tą brzozą?
Sypie się następny dogmat, na którym opierają się tzw. oficjalne ustalenia dotyczące smoleńskiej katastrofy.
Kolejna prezentacja prof. Wiesława Biniendy w czasie obrad parlamentarnego zespołu była transmitowana przez kilka stacji telewizyjnych i coraz więcej dziennikarzy zaczęło z uwagą podchodzić do badań polskiego naukowca pracującego m.in. dla NASA. Według jego analiz jest mało prawdopodobne, by tupolew uderzył w brzozę. Gdyby tak się stało, jego skrzydło nie odpadłoby, a drzewo zostałoby ścięte. Inżynier dowodzi również, że nawet gdyby skrzydło po takim zderzeniu miało się oderwać, nie jest możliwe, by upadło tak daleko (111 metrów od drzewa).
Nie można już mówić, że jego teorie są osamotnione. Wspierają je prof. Marek Czachor z Politechniki Gdańskiej i kolejni naukowcy domagający się ujawnienia badań elementów samolotu oraz brzozy, które na jesieni miała przeprowadzić w Smoleńsku wojskowa prokuratura. Śledczy zgodzili się je udostępnić. Jest zatem szansa, że wreszcie doczekamy się fachowych analiz, których zaniechały zarówno rosyjski MAK, jak i komisja Jerzego Millera.
Przeciw teorii o fatalnym zderzeniu świadczy też zignorowany przez obie komisje ostatni przed tragedią, 38. sygnał systemu TAWS, z którego wynika, że po minięciu feralnego drzewa samolot nie zmienił kursu o 10 stopni.
Być może więc rząd będzie musiał ugiąć się przed faktami i jednak powołać nową komisję.